Pion leje przed świtem

Jestem na etapie zdrowienia od ponad miesiąca. Wstaje rankiem. Ciemnym świtaniem. Jak zazwyczaj, kiedy czuje się dobrze, wieczorami zasypiam względnie wcześnie, wstaje ?z kurami?.

Jako pierwszy w mieszkaniu zaznaczam swoją aktywność. A to zapaleniem światła w pokoju, w którym śpię; to włączając radio na kompie (czasem zerknę czy nie ma jakiego maila, najczęściej są, ale nie te, na które czekam); radio cicho cichutko. Oddaje jako pierwszy poranny mocz, już po piątej. Po raz trzeci w nocy. Na przestrzeni godzin pełnych marzeń sennych i tego sikania, kibel zaliczam trzy razy.

Leże w ciemności. Widzę tylko zarysy, wyłaniające się z ciemności ciemne cienie zdjęć na ścianie. Żyleta zielonego światełka pod fotelem ? to poświata diody w ładowarce LG. Ekran daje mgłę jasnawą, póki nie gaśnie. Samoistnie.

Za oknem zaczyna szarzeć. To widzę, kiedy zmieniam bok. Najdłużej leże na wznak. Ale to nuży, w ciemności. Na boczku rozkosz większa. Radio. Budzik w radio. Czekam na poranną audycje. Od szóstej. Wtedy po wysłuchaniu wiadomości, których nigdy nie pamiętam, tak jak piosenek, które leciały wcześniej, od piątej  – wstaję. Nie wstając jeszcze zakładam coś cieplejszego (już bywa zimno takim rankiem) i wstaje. Wyłażę z pokoju. Cicho. Drzwi dość mocno dają o tym znać. Kibel. Tam też niezła akustyka. W przedpokoju ciemnym widzę smugę światła z pod drzwi Edka. Nie śpi. Żeruje. Krzyżówki? Polsat tak rano? Pety pozostałe z wczoraj? W kuchni gotuję wodę. Jeśli trzeba zagotować cały czajnik (ktoś wieczorem w nocy wyczyścił do dna), napełniam, włączam, wracam do legowiska. Grzeję się po brodę. Kiedy cyknie, idę parzyć. Radio gra. Wracam z herbatą. Ze stołu biorę jedną ampułkę z lekiem i kładę na książkach koło posłania. Herbatę obok. Gorąca. Leże. Gaszę i leżę. Słucham. Coraz widniej jakby za zasłonką. Już po pół do szóstej. Już szósta. Już piętnaście po. Przed siódmą.

Zaraz po mnie do toalety wpada stary(cóż za eufemizm! Pachnący kibelek zamiast cuchnąca bardacha! ? klasyczna litota?nie widział ten wychodek dawno ani Domestosa, innych detergentów, ani żadnych zapachowych utensyliów). Wpada literalnie ? nie widzę tego, leżę w ciemności i względnej ciszy, ale mogę się domyślać: łapie klamkę z furią i szarpie za drzwi które z hukiem za sobą zamyka. Leje. Słyszę ten sik. Czasem potężny, czasem słaby. Nie wiem ile razy domownicy leją w ciągu nocy; śpię w zatyczkach do uszu, nic nie słyszę. Czasem, nad ranem, kiedy pada deszcz, wyjmuje słuchawki i zasypiam sieczony tymi kroplami. Potem czas na Edka. Ten między szóstą a siódmą jest w kiblu dwa razu. Ile w ciągu nocy? Nie wiem. Ale te dwa razy zawsze na pierwsze: po pierwsze, jest krótko króciutko i słyszę sik, po drugie Edek nie je, więc nie ma czym żeby tak numer dwa.

Piję ciepłą herbatę. Jest smaczna. Choć ta z tanich, z torebki, jest gorąca i jak herbata. To mnie denerwuje najbardziej. To ubóstwo, które sprawia, że nie ma dobrej herbaty, nie ma dobrej kawy, nie ma dobrej nowej książki. Chuj w samochody, domy, gadżety. Ale takie drobiazgi, które człowiek kocha i powinien mieć szanse korzystać, kiedy nieosiągalne, ciążą i odbierają radość życia. Chociaż cieszę się i z tej cienkiej herbaty. Nie jest to Wiosenna tęcza czy jaśminowa zielona, ale… I z tej pożyczonej książki. ( Kolejny raz nie kupiłem, a przeglądałem, podczytywałem, Tajnego Dziennika, nowe wydanie Białoszewskiego…) Nawet tej własnej, którą czytam trzeci raz. Zawsze to coś. I z gazety. Wyborcza w piątek i sobotę dostarcza dużo tekstu. Na tydzień. I słodycz. Musi być słodycz.

Leżę. Cicho ciemno. Pion zaczyna lać. Słyszę aktywność sąsiadów. Aktywność toaletową. Nie wiem co piją, co jedzą, gdzie się wybierają. Wiem, że leją. Zazwyczaj brawurowo. Odróżniam sikania męskie od damskich. Człowiek już doświadczony.

Zaraz po kiblu stary włącza tv. Albo trochę później, ale włącza. Koło siódmej już wrze. Kawa czy Herbata, Pytanie na Śniadanie i Poranek z TVN lecą i gadają. Wszyscy o podonmym tym samym. Geriatria. Głośno. Jedno przez drugiego. Dużo się śmieją. A raczej rechoczą. Z igły widły robią. Z niczego coś, coś gówno. Głośno. Głośniej niż moje radyjko. Lepiej słyszę te raszple  tufty niż moich swoich.

Słodycz. Właśnie nosze w pamięci dwóch kolesi, dwie ksywy. Jeden miał Cukier, drugi Miodo. I kurwa w wyobraźni ich twarze mi się mylą. Kolesie mi się zlewają jeden z drugim. Nie wiem który który. Żeby tak jeden miał tą ksywę mniej słodką. Bardziej gorzką. Cukier i Miodo. Który który?

Wstaje po siódmej. Leże już dwie godziny. Trochę w ciemności. Odrobinę przy lampce. Bo czasem przypomnę sobie, co zrobić, żeby nie zwariować całkiem. Wtedy zapisuję w kalendarzu vel notesie. Od czasu, kiedy robiłem karierę jako biznesmen zostało mi przyzwyczajenie organizowania sobie dnia lub tygodnia zapisując obowiązki bez mała w chronologicznej kolejności. Na siłę niektóre wymyślone, niektóre rzeczywiście godne podniesienia dupy. Godne tego porannego powstania. W ciemności. Ciszy. Nic nie robiąc mam co robić. C`est la vie.

 

10.10.2012 Dzień Zdrowia Psychicznego, potocznie, Dzień Świra.

Dziewoy

 

 

0Shares