Popierdzę za wasze pieniądze. Dziękuję, że jesteście tacy hojni. Doceniam, ale wolałbym nie. I za co…? Za to, że rower stał pod apteką za długo i jak wyszedłem z Sabatu to był tak wściekły, że zrzucił mnie kilka razy kiedy próbowałem na niego wsiąść. A taksiara wykazała się właśnie tego dnia niespotykaną kiedy indziej bardzo obywatelską postawą, i widząc wierzgający rower i spadającego zeń człowieka, zadzwoniła na policje i doniosła. Była chyba pierwsza w nocy i nikomu nie mogła stać się krzywda, na ulicach ani samochodów ani tym bardziej pieszych. Ale jak zeznała w sądzie, jej największym zmartwieniem była kondycja rowerzysty, czyli mnie, za co jej dziękuje, myślała o mnie, o moim zdrowiu, ale wolałbym, żeby wtedy wyszła i przemówiła do mnie obywatelsko, uspokoiła rower, spróbowała rozwiązać sytuacje inaczej, a nie dzwoniąc na psy od razu.
Skazany na karę ograniczenia wolności polegającej na wykonywaniu przez trzy miesiące nieodpłatnej pracy na cele społeczne, znaczy opieka nad piesakami w radomskim schronisku dla zwierzaków, oraz na zakaz ujeżdżania rowerów przez dwa lata, zostałem jednocześnie zwolniony z wszelkich kosztów sądowych (co znaczy, że wszyscy za nie zapłacili) ponieważ nie pracowałem wtedy, przechodziłem kolejny kryzys, zapaść psychiczno emocjonalną, zwał polegający na defraudowaniu nie swoich pieniędzy i nocowaniu w najtańszych możliwych okolicznych hotelach.
Rozprawy były cztery choć wystarczyła by jedna albo nawet pół. Wszystko było jasne. Liczyłem na karę finansową, jaką grzywnę, bo wiedziałem, musze zaraz wziąć się w garść i zacząć pracować gdziekolwiek bo pieniądze nieswoje defraudowane maja to do siebie, jak wszystkie inne pieniądze, że się prędzej czy później, ale raczej prędzej – kończą się. Bym zapłacił. Zdziwiłem się słysząc podczas odczytywania wyroku coś o tajemniczym ograniczeniu wolności ale wiedząc że zaraz wyjeżdżam za granicę oraz znając opieszałość czytaj burdel panujący w polskich sądach liczyłem na to, że owo wolności ograniczenie przydarzy mi się, jeśli w ogóle, w jakiejś niesprecyzowanej ale odległej przyszłości. A tu wczoraj…
Ja im przecież od dwóch miesięcy piszę, że pracuję i że nie na miejscu. Ja liczę, jak głupi, na jakiś przebłysk racjonalizmu. Ja wiem, nie zrobiłem tego jak należy znaczy zgodnie z procedurami, bo choć zadbałem o to, że by dostać odpis wyroku w terminie w którym mógłbym go zgrabnie zaskarżyć, to zaniechałem w kluczowym monecie, wystraszony jakimiś wzmiankami o konieczności poświadczenia czy zredagowania zaskarżenia prze notariusza czy innego prawnika. A mogłem skarżyć. Nie zaskarżyłem. Głupi późnej pisałem, wyznawałem, przyznawałem się, informowałem, prosiłem. Nic. Wczoraj przyszło na Malczewskiego do Agi, że mam się stawić w sądowni już za parę dni i roztoczyć opiekę nad pieskami natychmiast. Jak…?
Nie stawię się. I choć mam dobre chęci – nie będę doglądał piesków i nie wywiążę się z nałożonej kary. Kara Mustafa. Pójdę więc pierdzieć za wasze pieniąchy. No, za jakieś moje też. Przecież płace niebagatelne podatki w postaci akcyzy na alkohol. Ale jednak. Przecież wolałbym zapłacić, żeby to schronisko jakoś przędło, żeby koszta sądowe nie były pokrywane z budżetu, żeby rozkręcić jakąś skuteczniejszą kampanie na rzecz przestrzegania przez społeczeństwo zakazu poruszania się po drogach na rowerach na bani. Ale nie zapłacę, bo sąd woli mnie widzieć z pieskami. A ja daleko. A ja doceniam, choć słaba, można rzec uwłaczające przerośniętej godności mej, swoją pracę. W końcu to praca. W końcu mogę spłacać moje długi, mogę pić, mogę żreć do woli końskie mięso. Mogę deko podróżować. Niestety już niedługo będzie mi niewskazane odwiedzanie kraju rodzinnego. Ale wiem. Będę odwiedzali kraj. I któregoś razu…
Spędzę kilka miesięcy w dobrym towarzystwie pod celą. Przemyślę kilka rzeczy. Wytrzeźwieję dokumentnie, choć doszły mnie suchy, że i tam napierdalają, z soku wino pędzą, przemyt kwitnie. Będę leżał i pierdział w prycze. Za wasze, za nasze pieniądze.
Więc, co o tym myślisz?