bezbramkowo

Jako że w końcu pobiegłem, to nie chce mi się iść. A iść miałem w poszukiwaniu tematów. Co tu dużo mówić, jak się bardzo chce to się i temat znajdzie. Jak mawiają fachowcy, tematy leżą na ulicy. W moim przypadku, w telewizji, na balkonie, w norze, na dywanie, na trawniku za oknem, w pustych głowach nas trzech tu zamieszkujących kontem.

Nie idę. Nie idę na przykład spotkać się z Nawiedzonym. Nie ma kasy żeby pić za bardzo, nie ma szlug wystarczającej ilości czyli zakłady tytoniowe za najlepszych czasów. Nie idę się spotkać z tym i tamtym., nigdzie nie idę. A jak nie idę się z nimi spotkać, to siedzę i oglądam telewizje. I czekam na finał Wimbledonu. A jak czekam, patrzę na kolarzy. Jadą przez piękne francuskie, wcześniej korsykańskie prowincje. I jedna refleksja: ile razy patrzę ze starym w telewizor i jest coś ładnego albo cennego, jakaś kraina dajmy na to czy człowiek sukcesu, najlepiej w pieniędzmi, to stary nie może się oprzeć i  rzygnąć, że zawsze całe życie marzył żeby tam być, że mógł tam być albo mógł taki być i mieć tyle pieniędzy. W dodatku wie ile kto zarabia i to mu sprawia frajdę. I ja sobie od lat już, kiedy tylko tu chwilowo rezyduje, obiecuję zawsze, że nie będę marzył żeby gdzieś być tylko będę tam jechał, nie będę chciał być bogaty (jestem wystarczająco, ha, ho) nie będę liczył nie sowich pieniędzy ani nikomu ich zazdrościł.

Bo on tymi niezrealizowanymi tylko marzeniami żyje. Ja ciągnę tymi jeszcze do zrobienia albo tymi do zignorowania i zapomnienia. Nie będę się pierdolił w marzenia o milionach dolarów i życiu na jachcie, nie chce mi się tracić czasu ani nadwyrężać wyobraźni.

Ja te kurwa pagórki, przełęcze, uliczki malownicze, wzniesienia usiane złotym zbożem, doliny winorośli, trasy serpentyny górskie, czy to Pireneje, czy Alpy, ja te kurwa pieniądze żeby na jakiś pagórek wejść miał będę, żeby w jakimś schronisku (nie mówię hotelu, choć dlaczego nie…) też się znajdzie, żeby pojechać z Anglii, do Holandii (było) z Irlandii do Anglii (było) z Polski do Niemiec (było) z Londyny do Pragi (było) – ja na to, żeby se jeszcze pojeździć i jakieś zwierzątka czy roślinki oglądać będę miał. I pieniądze, i możliwość. Dlatego tak ciężko mi słuchać, jak on mówi, że marzył, a nie dał rady, i już nie da.

A jak se nie wymarzę i nic nie wyjdzie nie będę żałował bo sam se przecież przesrałem i odwagi cywilnej żeby to przyznać nie stracę. A jak stracę, to doi piachu…

Bo to te wieżyczki mu się podobają na zameczkach, które wieńczą szczyty czy zbocza pagórków południowe Francji. Tyle że nie wie jaki styl, co to krużganek, nie mówiąc o tym, że słowa po francusku ( a ja nawet dwa!), że mógłby dalej, bo emerytura, ale nie zrobi nic, bo marazm martwota i to zamknięcie w świecie niespełnionych marzeń. A marzyć trzeba umieć!

Zaczęliśmy pisać z Wojtkiem sztuke, dramat znaczy: Dziady VII. Mamy pierwszy rozdział, scena na rusztowaniu. Parę godzin siedzieliśmy znaczy ja siedziałem, kolega mi „tapetował” pokój. Ale jakoś poddawał pomysły. Czasem akceptował moje. Ja pisałem. Razem płodziliśmy. Siedziałem przy stoliku tyłem do ściany mej pod którą leżaka więc nie bardzo widziałem a i mało mnie obchodziło, co się dzieje za mną. A tam?! Jak już się odwróciłem: pół ściany mojej tłustej Szarek kochanej teraz pokryta zdjęciami. Jednakowymi. Skośnie, znaczy diagonalnie, przez całą ścianę, znaczy właśnie przez pół, ale skośnie: fotosy. Dużego formatu. I poza tym: obkleił wszystko. Kleił czym miał. A miał dużo stafu najróżniejszego. Najdziwniejszego. Potem nie mogłem dwie noce tu usnąć bo miałem wrażenie, że nie jestem u siebie. Ale przeszło mi. Na szczęście wszystko kiedyś przechodzi. Tylko czy nie żałuje? I nie mówię tylko o  ścianie…

0Shares