defloracja trampka

Samoistna naturalna pobudka godzina trzecia czterdzieści trzy rano. W nocy, powiedzieliby niektórzy.  A ja jak kładę się padam już koło dziesiątej wieczorem, tak rano się budzę. Chwila myślenic. Przypomnienie sobie wszelkich lęków, bólów i niepowodzeń dnia wczorajszego oraz całego życia przeszłego. Jakieś dziesięć minut starcza. Nie ma tego dużo. Niestety jest kwestia intensywności. Intensywności przeżyć i wspomnień. Jest kwestia natężenia tego cierpienia spowodowanego świadomością stanu rzeczy. Kwestia pewnego zboczenia umysłu i patologii procesu myślowego. Wszystko kończy się tam gdzie nie powinno. I wtedy pozostaje wstać i włączyć odpalić komputer. Kurwa jeszcze ciemno teraz o czwartej. Niedawno już świtało. Ciemno i nawet chłodno. Otwieram okno. Wieje chłodem. I ciemno. Trzy wiadomości. Mało interesujące. Na fejsie od wieczora nic nowego. Onet też jeszcze wczorajszy. W radio oczywiście trójkowy budzik. Od czwartej do szóstej. Zaczepiłem jeszcze o jakąś nocną audycje, alternatywną czy inne pejzaże. I powrót do łóżka. Znaczy na posłanie. Leżankę.

Już pod kołdrą (ostatnio pod samym prześcieradłem) leżę do piątej. Wtedy do kuchni i pierwsza herbata. Była już szklanka wody. Z nocy. Podobno zdrowo. Jak zdrowo to nie niezdrowo. To dobrze. Czasem dobrze, że zdrowo.

Kuchnia raz jeszcze o pół do siódmej (w międzyczasie obudził się stary, w ciszy, zajrzał do mnie do pokoju,  powiedział cześć i poszedł do kibla) i krótkie zamyślenie, co dziś na śniadanie. Sulpiryd wziąłem koło piątej. Godzinę dwie przed jedzeniem. Żeby się lepiej wchłonął. Niech będzie półtorej. Decyduję się dziś na mleczną. W garnuszku w czerwone kropki odgrzewam mleko. Do głębokiego białego talerza sypie płatki kukurydziane. Wracam do pokoju i przed kompa: Onet fejs maile. Wykasowałem wszystkie wiadomości od Si. Musze chcę z tym sobie jak najszybciej poradzić. Idzie ciężko. Bo sprawdzam. Wszystko wykasowałem. Ale sprawdzam. Jeszcze bym raz dwa przeczytał. Te hiobowe wieści. Jeszcze raz dwa bym te słowa przyswoił. A grają mi one w bani czas cały. Aż nie wierzę. Aż bym sprawdził. Nie ma. Nie ma nic. Znaczy są jakieś stare. Pieprzone nowoczesne zaawansowane te urządzenia. Google mail potrafi sprawdzić całą moją z Sią konwersacje. Od początku, kiedy toto mam. A mam jakieś pól roku. Skasuje się  i to. Skasuje się wszystko. Skasuje się kontakt. Wykasuje numer. Zmieni telefon. Wyrzuci łachy, co się kojarzą, bo albo od niej, albo z „jej czasów”.

Ale co z myślami. Co z natręctwem myśli. Że oto jest kto inny. Kto zajął moje miejsce. Moje? Mojego tak zwanego mojego miejsce nie było już przecież ponad dwa lata. Co ja sobie roje? Do czego pretenduje? Co udaje? Mnie w jej życiu nie było już dawno. To ona mnie prześladuje. To ja jestem prześladowany. To mój kulawy umysł i złamane serce ciągle są w kontakcie. „Mojego” miejsca nie było dawno, więc nikt go zająć nie mógł. Nie zmienia to faktu, że kto inny, nie ja, budzi się u jej boku. Kto inny czule ją całuje. Kto inny dalej jej uśmiech i odbiera ten jej.

I co…? Trzeba by iść pobiegać. Ostatnio biegło się w poniedziałek. Rozkopali mi trasę. Musiałem się wspinać, pokonywać wąwozy, błotniste kałuże, pachołki, przeszkody drewniane i ziemne, terenowe. Więc dziś bieg by wypadł i nawet zwisł mi but trampek w ręku podczas kiedy dojrzewała we mnie myśl żeby załączyć adidasa i koszule biegową. I twałem tak z ciężkim sznurowadłem w dłoni z munutę. Zaniechałem. Za zimno. I jakiś obolały jestem po wczorajszej pracy. Bo pracowałem wczoraj z Hubertem. Znaczy sam. Ale u Huberta. Znaczy u obcych. Ale Hubert mnie zawiózł. Jako mój pracodawca.

Nie pobiegłem i ze zgrozą spojrzałem w mętną perspektywę długiego dnia dzisiejszego. Świątecznego. Co będę robił? Co będę robił skoro nie mogę się uwolnić od myśli natrętnych a bolesnych i nużących. Bo serce już nie pęka. Lekko jedynie przyspiesza i jakiś zamęt w głowie powstaje.

Bo oni (Oni…) to pewnie spacery. Sex. Spacery. Znajomi. Sex. Spacery…Podjeść coś, podpić. Znajomi. Sex. Spacer.

A ja? A ja – jak i oni – będę jadł pil… Nie wiem co z sexem i ze spacerem. Ale cenię sobie swoje własne towarzystwo, może i na te rzeczy się skuszę.

Skasować się chcę wszystko. Ale i pisać, pytać! Cisną się na usta głupie idiotyczne pytania w stylu: Czy go kochasz? Kim on jest? Jaki jest? Czy Ci dobrze? Szczęśliwa jesteś?A przecież odpowiedzi na te pytania sa albo oczywiste albo nie istotne w ogóle. Przecież, mimo tego, ze naprawdę najważniejsze jest to, czy Jej jest dobrze, to nie mniej ważne jest, że mimo wszystko, mnie jakiś czas będzie źle. Jest to zwyczajne, normalne, choć trudne do zaakceptowania.

Nie napiszę się jednak. Jakaś podła godność. Się wykasuję wszystko. Dość tego.

Będę oglądał tv, filmy na zalukaj, będę czytał, dużo jadł, pił, gadał z kim się da – żeby tylko nie myśleć. Nawet mi to wychodzi…

Ta wiadomość pierodolnęła mnie i trzyma jak najcięższy kac. Nie przechodzi. Żyje z tym, ale nie jest to życie komfortowe.

1Shares