W pewnym paśmie jestem policjantem. Taki los. Dziecku świat realny nie przeszkadza w tym, żeby żyć w drugim, baśniowym, w tym samym czasie. Dla dziecka pracuje w policji. Trochę za własne grzechy, w połowie dzięki niemu jestem policjantem. W pewnym sensie wszystko się zgadza. Idę co dzień do pracy na Komendę Miejską Policji przy tej wojewódzkiej. I tam spędzam jakiś czas. Pracuję. Czy jestem policjantem? W pewnym sensie,w pewnych rejestrach i pasmach jestem policjantem.
Bywa, że jestem francuskim policjantem. Stąd blisko do amanta. Wzór męskości, trochę retro, europejski, będący w niejakiej opozycji do wylansowanego za oceanem maczo.
Francuskim policjantem przystojniakiem jestem dzięki przydługim włosom. Zarost na twarzy jak z sensacyjnego filmu z lat osiemdziesiątych też ma tu znaczenie. I sposób ubierania. Marynarki, szaliki, swetry. Dziecko widzi lepiej i jaśniej. Czy mnie nie ma, czy właśnie jestem.
Potem znikam na całe dnie. Nie ma mnie w nocy. Jestem człowiekiem tajemniczym. O dziwnym sposobie bycia. Mimo dementi, mimo tego, że zostało wyjaśnione, że dziecku zostało powiedziane, że zmieniłem pracę i dlaczego, mimo tego wszystkiego dziecko myśli, dziecko wie, że pracuję w policji.
Jestem policjantem.
Prochowiec, kaptur, rękawiczki. Noszę się. Na ulicach prezentuję postawę proaktywną. Działam. Zniknął strach dyktowany pewną nielegalnością. Dostrzegając orlim wzrokiem nadjeżdżający radiowóz nie kurczę się już, nie zamieram, nie panikuję. Kiedy nagle horyzonty przesłonięte znaną dobrze niebieską karoseria, pozdrawiać chce. Uśmiecham się grymasem przyjemnej niespodzianki. Łącze w myślach.
Spieszyłbym wtedy pomóc, uścisnąć dłonie koleżeńskie. Porozmawiać o pogodzie albo nawet o służbie.
Już wiem, że wszystko jest do załatwienia, dogadania. Czuję, podczas interwencji, życzliwe spojrzenie, jakieś przyjemne spoufalenie, współuczestnictwo. Nawet wtedy, kiedy to mnie legitymują.
Zastanawia mnie jedna rzecz. Czy mała wie, że będąc policjantem, jestem też po prostu zwykłym człowiekiem. Że, jak chyba wszyscy, myjąc zęby, dokręcam mocno cieknący wątłym strumieniem kran, bo wyobrażam sobie spragnionego. Gdzieś w Afryce. Tak najłatwiej. Czarnego z zaschniętym gardłem. Z spierzchniętymi ustami. Umierającego. I jak ja zakręcam, on pije. Jakoś ktoś czymś (wodą?) go ratuje. I on pije. I jak mu dobrze! A ja myje zęby i samozadowolenie rośnie. Czuję się spełniony. Czuje się spełnionym policjantem.
Zapytany podczas rozmowy telefonicznej, co z tęsknotą, odpowiadam, że w plecaku, a harcerz się powiesił na powrozie z łodyg pokrzywy, którą się poparzył. I to mojej „zwyczajności” nic nie ujmuje. Dalej jestem zwyczajnym dobrym człowiekiem. W wannie. Bo czasem się myje.
Spotykam ludzkie spojrzenia: ochroniarza, przedszkolanki, ekspedientki. Z doświadczenia wiem, że dogadać się łatwiej z podobnych pozycji, że jak jak pan Zbyszek szkite na szkite i bokiem, to ja noga na nogę i bokiem; że jak pani Jadzia w lekkim rozkroku i ręce na biodrach, to ja podobnie. I się dogaduje. Podobnie z minami. Z mimiką.
Spotkałem twarde spojrzenie siwej pani w swetrze i ciekawskie spojrzenie wysokiego gościa przy kasie. Starsza siwa pani w swetrze spojrzała na mnie twardo, koleś w garniturze stojący przy kasie zerknął wścibski i bezczelny: odpowiedziałem spojrzeniem swym nieugiętym, silnym, jasnym, spokojnym wzrokiem doświadczonego człowieka w porze relaksu. Bo byłem po służbie.
Więc, co o tym myślisz?