Walczę z paleniem. Rzucam je. Rezygnuję, choć tak na prawdę nigdy nie paliłem. Nie znaczy to, że nie miałem szluga w gębie. Nie, miałem, i to nie raz. Paliłem. Nie dzień i nie dwa. Paliłem ciągami tygodnie. Tygodnie szły w miesiące. Paliłem całe lata. Palę od mniej więcej szesnastego roku życia.
Trochę od tego czasu popalałem. Twierdząc, że nie pale, mam na myśli, że nie jestem typowym palaczem. Typowym amatorem tytoniu. Znam takich: budzą się i zasypiają z fajką. Mają swoje ulubione rodzaje szlug czy tytoniu. Towaru im nigdy nie brakuje a jak brakuje to jest tragedia i bliski zgon. Znam takich co im nie przeszkadza – czy są na kacu, czy są zdrowi, czy na mrozie, czy sami, czy w chorobie, czy głodni, syci czy wśród nieletnich – palą, ciągle, wszędzie palą. Nawet pod wodą.
Nie jestem tym typem palacza. Nie palę czas cały. Nie walczę specjalnie, by dniami tygodniami nie palić. Przestaje palić i nie palę. Nie palę kiedy mi źle. Nie palę kiedy mi słabo. Nie palę kiedy mam kaca znaczy umieram. Nie palę przy dzieciach, nie palę przy babci, nie palę przy kominku. Palę jak mnie jakoś najdzie i wtedy jakoś trochę palę. Palę, czasem palę i palę. Czasem palę i palę i sam się dziwię, że ciągle palę, ale palę, bo jak palę, to palę. Szczególnie palę jak inni palą. Asertywność zero.
Paliłem raz częściej i więcej, innymi razy mniej. Paliłem różne rodzaje papierosów i tytoniu. Paliłem fajkę i cygara. Paliłem z fifki i paliłem bez ustnika. Paliłem mocne rzeczy bez filtrów i słaby staf z robionymi własnoręcznie.
Dużo palę kiedy pije. Kiedy nie piję albo palę albo nie palę. Palę raczej jak regularnie pracuję. Kiedy nie pracuję raczej nie palę, chociaż czasem popalam.
Co paliłem…? Ile paliłem…? Jak paliłem…? Przecież nie ważne. Co ważne, to że prawie nigdy, to że bardzo rzadko, to że nie często całkiem palenie sprawiało mi przyjemność. I tak jest do tej pory. Nie palę, ale jak palę, to tylko czasem z prawdziwą przyjemnością. A palenie potrafi być przyjemne. Zaciągnięcie się szlugą potrafi być doznaniem arcy przyjemnym. Pobranie do ust gardła płuc dymu tytoniowego okazuje się czasem uczuciem ekstatycznym. Za papierosa czasem królestwo. Są razy, kiedy bez papierosa się nie da. Bywają chwile, kiedy papieros jest niezbędny. Nadchodzą momenty, kiedy zapalić trzeba.
Palę przebywając w instytucji. Palę podczas przerw w pracy a i przed robotą. Palę do kawy bo przed pracą i podczas przerw piję kawę. Wtedy palę. Czasem palę więcej niż prawdziwi palacze. Czasem pale za dużo. Czasami cały czas palę. Jeden od drugiego palę. Szczególnie kiedy piję. Albo kiedy nie pije i nie picie muszę sobie jakoś kompensować. Zdarza się, że jaram jak smok. Szczególnie kiedy nie mam szlug chce mi się palić. Szczególnie kiedy nie mam szlug i chce mi się palić, a kto inny ma papierosy i pali, wtedy bardzo chce mi się palić, tak, że paliłbym te nie swoje papierosy, te od niego czy od niej papierosy czas cały.
Tak to czasem palę albo nie palę.
Obecnie, jeśli palę, palę albo sam albo w towarzystwie. Jeśli mam ochotę zapalić sam, jeśli akurat palę, palę sam nie potrzebując towarzystwa. Jeśli chce zapalić w towarzystwie, potrzebuje kogoś, idę do osiedlowego sklepu Real i palę z Zalkiem. Po drodze palę- jeśli palę dużo – z Mikołajem. Mikołaj stoi pod sklepem z ciuchami i gra na saksofonie. Mikołaj jest święty w odróżnieniu od Zalka. Rozmawiam z obydwoma, a z powodu różnicy beatyfikacyjnej z każdym o czym innym.
Nie palę przy dzieciach. Nie dlatego, że mam zasady. Może dlatego, że nie mam zasad, nie palę przy dzieciach. Palenie przy dzieciach narażałoby mnie na zarzuty, że łamie jakieś zasady, których przecież nie mam, co przy jednoczesnym nie posiadaniu zasad skutkowałoby możliwością oskarżenia mnie o jakąś lekkomyślność, czy inny brak wyczucia albo ignorancje. Jeśli mam ochotę zapalić przy dzieciach a jestem akurat z dziećmi i nie mogę porzucić, palę na balkonie, przy czym mam oko na dzieci przez balkonową szybę. Niestety z bytnością dzieci w tym pokoju jest jak z moim paleniem, jak ja pale albo nie pale, tak dzieci albo tam są albo ich nie ma. Jeśli ja pale a dzieci są, mam na nie oko. Jeśli pale a dzieci popełzły w inne rejony, moje oko nie nadąża i nic z tych rzeczy, nic z dzieci na oku nie mam. Lepiej więc nie palić przy dzieciach, co też czynię.
Jako że łatwo mi z palenia zrezygnować, z całkowitym rzuceniem palenia poczekam. Rzucenie nie ucieknie.
Więc, co o tym myślisz?