Esej telewizyjny
Nie jestem ostatnio sobą. Nie jestem ostatnio u siebie. Zarzuca mi się ostatnio, że zbyt dużo czasu spędzam przed telewizorem. Dlatego w ten deseń. Tekst ekspiacyjny.
Pierwszym telewizorem jaki pamiętam było czarne pudło z czerwonym prostokątnym przyciskiem-włącznikiem. Nie za duże, nie specjalnie małe. Stało toto tam chyba, gdzie stoją na Świętokrzyskiej telewizory do tej pory. W rogu w balkonowym. Telewizor był czarno biały na pewno.
Telewizor stał się dla mnie przedmiotem magicznym. Moje najwyraźniejsze pierwsze wspomnienia z patrzenia w jego hipnotyzujący ekran pochodzą z czasów, kiedy powstało MTV, Natasza miała kasety video z koncertami Queen, a jednym z dostępnych kanałów jakie odbierały na większym kolorowym Rubinie był program modowy Fashion. Odkryłem wtedy uroki muzyki, teledysku, masturbacji.
Wcześniej były tylko dobranocki. Oraz jedna scena z filmu „Szczęki”, trochę „Dynastii”, losy Stephanii Harper. Scena z rekinem zmieniła moje życie wywołując permanentny wodowstręt, a też fobię ichtiologiczną. To, że zobaczyłem scene nielegalnie jako pachole przez szparę w niedomkniętych drzwiach spotęgowało jedynie jej wyrazistość oraz skutki. Krokodyl oszpecający bohaterkę serialu był kroplą przelewającą czarę goryczy: boję się wody i wszystkiego co gadzie.
W moim małym pokoju telewizor pojawił się za sprawa przemieszczenia z pokoju dużego. Był to jeśli dobrze pamiętam ten sam Rubin. W tamtych czasach telewizory zmieniały się nieczęsto. Oglądałem rzadko. Miałem magnetowid, kasety, ale – nie wiedzieć czemu – nie korzystałem za bardzo.
Wydaje mi się, że później telewizory w domu zaczęły zmieniać się częściej, nie zawsze zgodnie z kierunkiem „im bardziej współcześnie, tym lepszy odbiornik”. Mam wrażenie, że czasem sprzęty całkiem nowe i funkcjonalne były zastępowane przez graty z odzysku. Postęp nie był prostolinijny i ciągły.
Często nocowałem u dziadków na Traugutta. I to nie zmieniało się, trwało lata. Wtedy wpasowywałem się elegancko tamtą rutynę telewizyjną. Rano było radio. Telewizor po południu. Kiedyś, nie pamiętam, później na pewno ciągi Teleekspress, Klan, Panorama, Jeden Z Dziesięciu, Wiadomości i jakiś film na jedynce na koniec.
Kiedy ostatecznie porzuciłem rodzinne gniazdo na Młodzianowie, w które wszyscy srali nie tylko koło odbiornika tv, a potem wyfruwali, czym ciągoty moje do opuszczenia lokum podniecali, zamieszkałem w kwadracie bez telewizora. Duże nowe wynajęte lokum z dziewczyną, komputerem i kotem. A bez TV. Rok szczęśliwie koegzystowałem ramie w ramie z prawie niezauważalnym jego brakiem.
Piłem już wtedy dużo, ale jeszcze nie odkryłem rehabilitacyjnych właściwości telewizyjnych obrazów. Później ciężkie kace nierzadko graniczące z zejściem właśnie telewizor jakoś neutralizował i pozwalał przetrwać.
Z dzieciństwa pamiętam też „Cudowne lata” oraz jakiś długi popołudniowy niedzielny program rozrywkowy, z materiałami zagranicznych telewizji i muzyką. Kochałem się w nieletniej jak ja bohaterce serialu. Do zagranicznych przebitek o „dorosłej” tematyce, gołych bab oraz motoryzacji odnosiłem się nieufnie.
Jeszcze na Świętokrzyskiej w małym pokoju przy telewizorze dużo czytałem. Miałem nagrane „Jak to się robi” Kondratiuka. Nalegałem na oglądane filmu podczas każdej jednej wizyty każdego gościa. Telewizor był, ale bardziej jako mebel. Życie toczyło się szeroko i barwnie, ale na pewno nie wokół telewizora.
Więc, co o tym myślisz?