Dziękuję

Trzy lata temu dziękowałem wszystkim, którzy życzyli. Dziękowałem w krótkim słowie na fejsie. Nadmieniłem, że jestem trzeźwy a też pochwaliłem się refleksyjnością na temat przyszłości. Że oto o niej myślę. Zażartowałem, że aby godnie żyć za lat „dzieści” muszę zacząć ciężko pracować. Żeby godnie żyć za lat „dzieści” powinienem ciężko pracować jeszcze jakieś sto lat. Dlatego życzenia co najmniej stu lat przyjmowałem z radością. Doceniałem je. Dziękowałem za nie szczerze i szczególnie.

W czasie, kiedy pisałem podziękowania, myślałem jasno, a wiara w lepszą przyszłość żarliwa była i pocieszna.

Jak co roku od lat ośmiu śledziłem wtedy w tv Australian Open. Od samego ciemnego rana. Musiałem pisać koło południa, kiedy skoczyły się transmisje na żywo z meczy fazy ćwierćfinałowej.

Jak wspomniałem w podziękowaniach, trwałem wtedy w trzeźwości. Myślałem, że to czas zmian. Że te zmiany, które zachodzą, będą owocować w przyszłości. Był styczeń. I nie wiem już, czy pisałem to z Bournemouth, czy w Saskiej Kępy. Mogłem jeszcze być tu, a mogłem już być tam. Nie mam co do tej nieodległej przecież przeszłości pewności. Daty zatarły się, fakty rozmyły. Wiem tylko, że albo albo. Że wtedy albo trochę później, że tu albo tam. Jak nie przymierzając Gombrowicz w Kronosie, mogę tylko spekulować. Raczej jednak jeszcze w stolicy, bo pamiętam finał. Na Harewood Ave nie było telewizora. Żyłem tam, maiłem dużo czasu, myślami byłem na Ateńskiej. Z tego zgrabnego poznawczego pęknięcia powstał pomysł pisania bloga.

Wiem, że była Warszawa, że była Anglia, że biznesplan jeszcze ciepły, że praca nowa ale branża znana, że perspektywy, ta wiara. Że ta dziewczyna. Że ten biznes na horyzoncie. Że Diokovicz wygrał. Ale co, kiedy dokładnie, nie wiem.

Wiem, że po tej zimie ponad wiosną przyszło lato i wszystko pierdolnęło z dudnieniem. Przyszedł dzień, letni dzień, który siłą huraganu zdarł wątłe pozory metamorfozy „na lepsze” i obrócił wszystko w zgliszcza wszeteczne. Poszarzało. Pociemniało. Zrobiło się nagle zimno i obco.

Wróciły demony.

Dwa lata po piekle się przechadzałem. A w piekle temperatura letnia. Tak letnia, że łatwo ciało wyziębić, tak letnia, że z łatwością się przegrzewa. I można zejść. Nawet specjalnie sobie nie pomagając. A ja sobie pomagałem. Specjalnie sobie pomagałem. Dobrze sobie pomagałem, ale nie skutecznie. I nie zszedłem. Do meandrów piekielnych przywykłem. Oswoiłem ciemne zakamarki i diabły.

Jak w dwa tysiące jedenastym, kiedy pisałem „dziękuje”, myślałem, że pana boga chwyciłem za nogi, że w końcu, że zasłużone niebo, że cud, albo jakaś jednak sprawiedliwość, przewrotna, ale jednak, to potem, przez dwa lata, przez wiele miesięcy, godziłem się z tym, że się nigdy nie pogodzę z faktem, że się zesrało już definitywnie, na zawsze, że kaplica, że brak możliwości odrodzenia, że nie ma szans, nie ma już sportów, które uprawiam, nie ma kategorii wagowych, do których należałem, nie ma już aren, gdzie – jeśli nie błyszczałem – to chociaż byłem, brałem udział. Że nie ma już drzwi do otworzenia. Że nie ma już drzwi nawet do wyważenia. Że nie ma już praw, które mógłbym łamać, nie ma już zasad, od których odstępstwa będą sprawiać przyjemność. Nie widziałem (nie istniały wtedy?) dróg, którymi się by kroczyło. Nie było o czym zdrowo śnić. O czym marzyć.

W dwa tysiące ósmym zaczęło pylić. W dziewiątym zbierało się, kiełkowało. W dziesiątym zaowocowało. W jedenastym nastąpić miały zbiory. I wszystko wskazywało na to, że plony – mimo „różnego” klimaty, zmiennej koniunktury, ciągłej niepewności – plony będą satysfakcjonujące. Jak się owo „dziękuje” pisało w jedenastym, tak się dobrze zapowiadało…

I przyszła klęska. I przyszły lata miałkie, niezdrowe, nielegalne, puste. I nic nie miało się stać. Nic nie miało się zmienić.

I nagle, na tych popiołach, znowu pojawiły się elementarne związki organiczne jakiś. Jakieś życie dało znać o sobie. Coś się urodziło.

I dziś mogę znów powiedzieć jak wtedy „dziękuje”, i mówię. I mam podobny feeling. Podobny optymizm. Podobnie dobrze jest. Podobnie pachnie bielizna, elektryczny jest dotyk kobiety, zdrowo jest i wesoło. A demony mają wolne.

Ale nic nie powiem. Bo wszystko, jeśli nie tak samo – inne osoby dramatu i scenografie, inne miejsce, jednak akcja inna – jest podobnie, wszystko podobnie, z jednym wyjątkiem.

Całe życie się człowiek uczy, każdego dnia.

I po tym „dziękuje” z jedenastego się też nauczyłem.

 

Teraz już, wydaje mi się, wiem. Jedną małą jedyną rzecz, mam wrażenie, wiem więcej. W sumie szczegół. Ułamek jedynie.

Nie ważne jak się człowiek stara, albo nie stara – nie ma tak dobrze, żeby nie mogło nagle wziąć i pierdolnąć. Więc dobrze jest, bo dobrze, a ja umiarkowanym pesymistom pozostanę. Cieszę się jak dziecko, jak dziecko świat oglądam, ale nie zdziwię się już tak bardo, jak coś weźmie i pierdolnie.

0Shares