Nawiązując do poprzedniego wpisu: było o tym, że nie zdziwię się, jak coś pierdolnie. Że nauczyłem się: nie ważne jak jest kolorowo. Nie ważne, jak jest dobrze i człowiek się stara, albo mniej, i jak się stara, nie ważne, może coś pierdolnąć zawsze. I kiedy człowiek nieprzygotowany, kiedy nieświadomy, kiedy na poważnie nic mu w życiu nie pierdolnęło z nienacka – i nie mówię tu o śmierciach, które po prostu nadchodzą, bo muszą, o utratach z własnej winy: pracy, pieniędzy, mienia, miłości, nie mówię tu o właścicielach szklarni, które zniszczone, bo jebnęło gradem, o posiadaczach jachtów, które zassał sztorm, o inwestorach giełdowych, którym pizdnęła jakaś bessa -mówię o porządnym i niespodziewanym, niewyobrażalnym, zaklętym na nieobecność, wykluczonym pierdolnięciu, które znikąd, z niemożności, z niebytu pierdolnęło; człowiek taki, taki człowiek, który nie przeżył prawdziwego pierdolnięcia może po tym pierdolnięciu wziąć i spanikować. Może taka jego panika trwać. I trwać. A wtedy gówno nie życie. Życie, ale nie bardzo życie.
Może więc pierdolnąć. Ale może i nie pierdolnąć. I to jet prawie sedno kwestii. Może pierdolnąć, ale może nie pierdolnąć. Pierdolnie, źle. Nie pierdolnie, też niedobrze.
Prawie sedno kwestii to to, że ja na ten przykład nie czekam na żadne pierdolnięcie. Nie żyje w stresie. Nie spędzam dni trawiony wizją rychłego pierdolnięcia.
Wręcz przeciwnie. Uważam, że ilość spektakularnych katastrof, jakie przeżyłem, w zupełności wystarcza. Nawet jeśli będę żył wróżone sto lat, wystarczy. Nawet jeśli będę żył dwa razy, co za sprawą współczesnej a też przyszłej medycyny jest możliwe, ilość wielobarwnych klęsk jakie przytrafiły mi się do tej pory w zupełności wystarczy. Nawet jeśli będę żył wieloma jeszcze życiami, pod wieloma jeszcze postaciami, nawet najtragiczniejszymi, jak koń czy poseł na sejm, czego nikomu nie życzę jednak wschodnie religie nie wykluczają, a wręcz implikują, to liczba bolesnych niepowodzeń i wielowymiarowych tragedii jakie mnie dotknęły w zupełności – uważam – wystarczy. Także nie czekam. Nie przewiduję. Nie wypatruję.
Pierdolnęło nie raz. A raz pierdolnęło szczególnie. Wcześniej też pierdolnęło szczególnie, ale ten ostatni raz, świeży w pamięci, jeszcze namacalny, jeszcze śmierdzący, to szczególnie szczególne pierdolnięcie było, i że tak pierdolnęło?
Także na żadne pierdolnięcie już nie czekam. Ale nie zdziwię się gdyby…
Przeciwnie więc wręcz: nie czekam na pierdolniecie, wręcz przeciwnie, czekam na jakieś manny z nieba, na wygrane na loteriach. Na spokój i dostatek czekam. Czekam na dojmujący deficyt jakichkolwiek pierdolnięć. Czekam na wiele zwyczajnych, następujących po sobie znaczących niepierdolnięć.
Czekam na przeciwną do pierdolnięcia długotrwałą harmonię. Cisza, spokój i pławiąca się w dostatku bezczynność przerywana teraz będzie nie kolejnymi pierdolnięciami, ale delikatnym jak to bąbelkowanie błotnistych gejzerów, pryknięciem radosnych i napawających spełnieniem doznań estetycznych.
Antycypuję coś w rodzaju raju: każdy jeden, następujący gładko jeden po drugim dzień, obfitował będzie w poczucie głębokiej satysfakcji.
Rozświetlona wewnętrznym blaskiem będzie chwila każda, blaskiem, którego nie przyćmi żadna niepogoda, żaden mrok zewnętrzny, żadna zaćma czy katarakta pozaustrojowa; chwila każda jasna i radosna, będzie budulcem uniesień proporcjonalnych do wzrastających możliwości intelektualnych i duchowych.
Gdzie nie spojrzę cuda będę widział. Gdzie okiem nie rzucę materialne cudowne przeistoczenia będę prowokował. Gdzie nie pójdę, każda sytuacja, w specjalnym anturażu, sublimować będzie w pikantne i wyrafinowane wytwory myśli lotnej i lekkiej. A wszystko daleko, bardzo daleko od jakichkolwiek pierdolnięć. Czy ich braci katastrof, czy sióstr porażek.
Będzie tak dobrze, że aż prawie nudno. Jednak nie nudno. W ogóle.
W każde działanie sukces będzie wpisany. Same radosne i przydatne informacje prasowe w gazetach będę znajdował. Tylko pożyteczne i na czasie rady ludzi mi przychylnych usłyszę. Jedynie odpowiednie i perspektywicznie pożyteczne decyzje będę podejmował.
To pasmo zwycięstw i seria sukcesów trwać będzie teraz i wlec się w nieskończoność. No, może nie do końca. Do czasu. Do czasu, aż coś pierdolnie.
Bo, jak mówią: pierdolnie, źle. Nie pierdolnie, też niedobrze.
Więc, co o tym myślisz?