sondaż na wczoraj

Śniło mi się. Oj śniło. Że były igrzyska jakieś Olimpijskie, że Brodka i Stoch.  Spałem i śniłem o wielkiej Ukrainie, która ma Majdan. My mamy Kowalczyk, oni Majdan. Nie wiadomo co bardziej dramatyczne. Bo Kowalczyk ma w dodadku stopę, a ta stopa palec, który złamany. Kość. Psia mać. I cóż? Taki nasz Majdan…

A spałem doś długo. Sen trwał przewlekle. Zmorzyło mnie wybitnie. Dziesieć lat temu jakaś kolorowa czy owocowa rewolucja u sąsiada była. I teraz ja, przez ten sen widzę, że tam po tej rewolucji nie lepiej, tylko jakby gorzej. Śnię i słysze mówione cyrylicą słowa o zdradzie i oburzeniu. Spod powiek spokojnie drgających przezierają mi obrazy łbów porozbijanych, cielsk ludzkich po glebie targanych, jakichś strasznych mundurowych słynących z legendarnej brutalności.

Zawsze, ale to zawsze jak „schodzę” ze ścisłej diety, polegającej na prostym niejedzeniu kilka kilkanaście dni, łapie apatyty. Apetyty różne łapią mnie. Wszelkie pizze, zapiekanki, burgery a też raki i inna fauna morska i stawowa pasuje mi w myślach jak ulał. Sosy i mięsa to jest to. Żadne słodycze. Nic  z nabiału. Kiełki, płatki, owoce – nigdy. Tylko to pieprzone niedostępne dla mnie wtedy ścierwo.

To była krótka długa noc. Miałem trzy chwilowe sny a też jakiś czas lewitowałem.                                 Widok Radomia z lotu ptaka w nocy to nic specjalnego, ale nikt nie obiecywał delicjii.

Jeden sen był smaczny: do ojca w odwiedeziny przyjechało dwóch kumpli. Chyba z Niemiec. Chyba po latach tam pracy. Z kupą dzieciarni. Pewnie te dzieci z różnych ojców i różnych matek, bo i ciemniejsze, i jaśniejsze takie, i o rysach bardziej za przeproszeniem aryjskich, i odcienie tureckie, jakieś afrykańskie. No jednym słowem było wesoło i kolorowo. Różnorodnie. I wiekowo oni, te dzieci, też zróżnicowane: od dorosłych wysokich jak sosna, przez grupę różnolatków przedszkolno szkolnych, po dzieci całkiem dziecięce, małe. Oni przywieźli dużo toreb. Setki reklamówek. Pudełek. Pozastawiali tym wszystkie powierzchnie tego niewielkiego przecież mieszkania na Świętokrzyskiej.

Te  graty były wszędzie. Brodaci odziani w skórzane katany koledzy starego krzątali sie po tym jego pokoju, a dzieciernia na tych reklamówkach, pudełkach, torbach i szmatach brykała w najlepsze. I jedli. Dużo jedli. Cały czas zajadali. Pożerali bułki, jakby kebeby, z puszek, jakby pulpety, z torebek, jakby słodycze.

Najgorsze przyszło w porze snu. No nie było jak sie polożyć w tej masie. Jeszcze ci dorośli to jakoś tam kombinowali, nawet zamierzali wyjść, pewnie na wódke. Natomiast my, małolaty musieliśmy się gdzieś poukładać. Leżeliśmy wszędzie i na wszystkim. A też pod. I grupkami. Po dwa, trzy szczeniaki.

Przyszła noc. Nie miałem gdzie spać. A oni dalej podjadali. Żarli.

Lewitowałem chłodną jednak nocą a potem miałem drugi sen. Że sobie leżę pod kołderkę na ulicy i jest mi strasznie wygodnie. Dobrze. Że z tej perspektywy podkołdernej oglądanie świata o poranku (bo właśnie wstawał dzień) jest tym, co chce robić.

A ludzie jakoś dziwnie patrzyli.

I byłbym spał dalej i przespał inne jeszcze wydarzenia, czy też wyśnił je właśnie, tyle że pobudziłem się. Ile mozna spać…

0Shares