histeria oglądania

Pierwsze Mistrzostwa świata w piłce nożnej jakie pamiętam to te z osiemdziesiątego drugiego, miałem sześć lat, były wakacje, bawiłem się w Kozienicach, wieczorem na „stołówce”, czy innej sali, gdzie czasem – pamiętam – stół do ping-ponga, tam w kącie mały telewizor, krzesła, ludzie.

Lubiłem te wakacje w podradomskim „kurorcie”. Spędzałem tam kilka dni tygodni każdego prawie roku. Różnie było, różnie się działo. Jako dorastający, potem doroślejszy, a następnie już całkiem dorosły (ale czy już nie głupi całkiem?) też w Kozienicach bywałem. Tyle  razy, że wszystko się zaczęło mieszać. Tyle wydarzeń przygód, że trudno odróżnić. I właśnie te pierwsze mistrzostwa, które pamiętam, pamiętam dlatego, że były karne. I strzelał Sokrates, Brazylijczyk. Jeden z niewielu piłkarzy z wyższym wykształceniem. Lekarzem był. Doktorem nauk medycznych. Tyle że w osiemdziesiątym drugim wygrali Włosi i nie po żadnych karnych, ale pięknym  meczu z RFN. Trzecia była Polska. Skąd ten Sokrates? Skąd Brazylia?

A może to był już dziewięćdziesiąty czwarty? Wtedy rzeczywiście Brazylia w finale pokonała  Włochy, i było to w Stanach Zjednoczonych. I były karne. Ale czy grał wtedy jeszcze Sokrates? Chłopak z pięćdziesiątego czwartego podczas mundialu w USA miał czterdzieche, czy grał? nie wiem….

Czyżbym się pierdolnął o ponad dekadę?

Bo może jednak to był siemdziesiąty ósmy! Miałem już przecież dwa lata. A nawet dwa i pól, bom ze stycznia, a to wakacje! Już wtedy gen fanatyzmu kibicowkiego sprawił, że wszelkie przejawi piłkarskiej aktywności obserwowałem, przyswajałem, zapamiętywałem. Wtedy rzeczywiście w Argentynie gospodarze w finale pokonali  Holandię, a na trzecim miejscu uplasowała się Brazylia. Ale czy po rzutach karnych? Bo że z Sokratesem, to na pewno!

Bo później już nie, bo później to już na pewno nie. Później pamiętam: dziewięćdziesiąty ósmy, Francja, mieszkałem i pracowałem w Holandii. Z tych finałów pamiętam przepiękną gre Francuzów a też żal i niedosyt z powodu tego, że będą c tak blisko, rzut beretem, godzina dwie samochodem, nie pojechałem, nie zobaczyłem, nie poczułem atmosfery mistrzostw. Kiedy powtórzy się taka szansa?

Bo później już nie, chociaż w Kozienicach bywałem, gdzie indziej mundiale śledziłem. W dwa tysiące i drugim grali w Korei Południowej i  Japonii. Oglądałem u Dorotki. W Radomiu. Pod nieobecność  jej mamy. Ona w pracy, mecze do południa, różnica czasu. Uczta futbolowa i jednocześnie możność przebywania z ukochaną, dwa w jednym, niebo było. W dwa tysiące szóstym finały zorganizowano  w sąsiednich Niemczech. Też niedaleko. Ale nie tak znów blisko. W finale Włochy pokonały Francję. Oglądałem te mecze w Irlandii. Mieszkałem w jednym domu z Patrykiem, nauczycielem z Cork, oraz Polakami, dekarzami. On oglądał, oni nie. Ja tak. Living room zamieniał się w strefie kibica często i nieodwołalnie.

W tym dwa tysiące i dziesiątym na Pradze oglądałem. W Warszawie wtedy się siedziało, życie na nowo układało. Pracowałem, ale elastyny czas pracy tak naginałem do harmonogramu rozgrywek, że jak oni w Republice Południowej Afryki grali, to ja oglądałem. Też jakaś różnica czasu, ale dla mnie do przeskoczenia. Obejrzałem wszystkie mecze. Pierwszy raz w życiu. Nie ostatni.

Ostatnie oglądałem w izbie. Po robocie. Zdążałem. Kilka ważnych dobrych spotkań widziałem na Górniczej, z Dzidką patrzyliśmy. Z kimś drugim trzecim dobrze oglądać, choć są niebezpieczeństwa. Nie obejrzałem wszystkich meczów tego mundialu, choć mogłem, a to dlatego, że wolałem czasem spać. I dowiedzieć się ile było rano, z radia. Takie pączkowanie przyjemności, dywersyfikacja źródeł poznania. Brazylię oglądałem w Zalesiu. Daleko. Ale dobrze było, nie było źle. Nie było Sokratesa.

Z Mistrzostw Świata ważne były jeszcze Mistrzostwa Europy rozgrywane u nas i na Ukrainie. Pierwszej części imprezy nie pamiętam. potem wiem że siedziałem w strefie kibica pod M1 w grodzie i też nie wiele widziałem. później część przyszło mi doświadczać na Dolnym Śląsku. Akurat kiedy nasi grali o wszystko z Czechami we Wrocławiu, ja na wielkim parkingu pod miastem wypacałem ostatnie promile, żeby przeleźć przez bramę ośrodka Monaru. i znów ja wygrałem, nasi nie bardzo.. Zdążyłem jeszcze wrócić do grodu, zabawić się po traumie z ćpunami i obejrzeć fazę pucharową w pokoju u starego na Świętokrzyskiej.

0Shares