Coma pod Celą nr 13

Reaktywacja strategii spójności

 

 

Bywam trzeźwy. Zdarzają się dłuższe czy krótsze okresy czasu, kiedy nie pije. Czasem nic. Całkowita wstrzemięźliwość od alkoholu wydaje mi się jednak śmieszna. Szczególnie wtedy, kiedy jest śmiertelnie poważna. Czy tak czy tak – zalatuje nekrofilią. Trzeba wtedy jakoś ową abstynencję złamać. Ale najlepiej tak, żeby sobie krzywdy od razu nie zrobić. Można długo nie pić nic, można pić cały cały czas albo od czasu do czasu ciągami – mądrzy ludzie jednak od tysięcy lat gadają coś o złotym środku. Dlatego kiedy jednego  upalnego słonecznego popołudnia zachciało mi się pić, zachciało mi się zimnego piwa, zapragnąłem wziąć i wprowadzić się w ten stan lekkiego przyjemnego otępienia, rozweselić, zmiękczyć, zdetonować,  coś lekko zbroić, nie miałem wątpliwości, długo się nie zastanawiałem, wracając zalanymi mieszaniną palącego słońca i głębokiego chłodnego cienia uliczkami Zalesia, kroki swe skierowałem do sklepu, kupiłem trzy z tyłu lodówki i wieczorem już, po skromnym obiedzie, w połowie przed komputerem i telewizorem, z przerwami na wyjścia do ogródka – spożyłem.

Na drugi dzień, jak to na drugi dzień. Po trzech lekkich piwkach, jak to po trzech lekkich piwkach – nic. Dzień jak codzień. Poza jednym – ból gardła. I drugim – lekko wyostrzoną percepcją. Postrzeganie rzeczywistości gdzieś koło dziesiątej rano  poczęło matowieć. Ból gardła narastał. Doszło jakieś zmęczenie, znaczy niemoc. Kojarzyć ową niedyspozycje z wieczornym delkiatnym wyluzem byłoby grzechem. Skojarzyłem z bólem migdała. Migdał jebał coraz mocniej, sił było coraz mniej. Do domu wróciłem, dojechałem, doczłapałem się, położyłem. Leżałem. Tak do wieczora. Do nocy. Jak dzień wcześniej miałem wieczorek przyjemny, tak ten – o dupe potłuc. Co jest? Noc, spać nie można. Kiepscy w telewizji, od dwunastej, do drugiej, na wszystkich kanałach. O trzeciej wyłączyłem telewizor i już do rana w ciszy i rzednącej ciemności doleżałem. Próbowałem spać, ale kończyło się to gorączką halucynacji. Jakieś ściery, szmaty, materia wszelaka przed oczami pod powiekami, wizualizacje jakiegoś wymarzonego „punktu snu”. Jak to bywa: kalejdoskopy, kolory, dynamika chora i stęchlizna.

Niewyspany i obolały rano postanowiłem iść do lekarza. Ten potwierdził moje przypuszczenia, że niedyspozycje należy kojarzyć z bólem gardła, nie z trzema .

Ale umówmy się, jak trzy piwa nie zaszkodziły, tak antybiotyk pomógł. Natychmiast. Cały dzień się byczyłem. Nazajutrz rano po bólu lewego migdała prawie śladu. Zwolnienie jeszcze na bez mała tydzień. A żyć się chce. Pada propozycja „wycieczki” do Poznania. Wchodzę w te znaczki. Jeśli nie jestem jeszcze całkiem zdrowy, nie wyzdrowiałem w izbie, nie wyzdrowieje w izbie, wyzdrowieje w drodze.

Kiedy pomykam autostradą myślę o zmysłach pasażera Boeinga, który wpatrzony w okno widzi, słabo, ale widzi jakiś punkt zbliżający się w kierunku samolotu; słyszy dziwny, narastający dźwięk, huk, którego wcześniej na pewno nie było słychać; uświadamia sobie, że coś jest nie tak: patrzy na swoje śmiejące się dzieci, jeszcze raz w oko, i już wie…Ja myślałem, że ciał ofiar tej katastrofy nikt nie znajdzie; nie będzie szukał.  Że za wysoko, że eksplozja, że w ogóle. A tu one są, leżą sobie na przestrzeni dwudziestu pięciu kilometrów żyznej ukraińskiej ziemi.

Nie pije – biorę antybiotyk! Mogę powiedzieć. Albo, nie pije – miałem swój mały wieczorek, sieknąłem trzy, nabawiłem się anginy, starczy. Albo, że dlatego, iż. Iż nie chce. Nie ma sensu. Postanowiłem. Nie teraz. Oj weś.  Tyle że niezbyt komfortowo, jednak,  czuje się w towarzystwie pijacych… Kiedy pije jedna osoba, ujdzie. Kiedy ja i dwie pijace, niedobrze. Pić się chce.

Pierwszego dnia festiwalu w Jarocinie, koło godziny siedemnastej były już na ulicy Maratońskiej, na polnej drodze wzdłuż ogrodzenia, przed wejściem i na terenie, pod scenami, przy rządku kibli, a też na polach namiotowych i  prywatnych ogródkach – tysiące. I pili wszyscy. W każdej ręce butelka piwa. W każdej wolnej od butelki ręce, puszka. Jak to w Jarocinie – piły popijały masy, multiplikowane postaci. Bez skępowania, bez ostentacji, normalnie, naturalnie, spokojnie. To wszystko i ja, oraz moja półtolalitrowa Myszynianka lekko gazowana.

 

0Shares