Mechanizm zakazanego zaskoczenia

 

Mechanizm zakazanego

Przez moją teraz Banioszkę wiedzie szlak zielony. Z Warszawy do Góry Kalwarii. Szlak turystyczny – pieszy i rowerowy. (Pieczara się śmieje, że będę pielgrzymował na kolanach.)

Pijane myślenie alkoholika charakteryzują różne mechanizmy obronne. Ciekawy jest ten iluzji i zaprzeczeń oraz nałogowego regulowania emocji. Jednym z przejawów jednego z mechanizmów jest planowanie życzeniowe. Pijak zdrowiejąc po kolejnym „upadku” organizuje sobie na nowo życie, planując ruchy o tyle ciekawe i pożądane, co mało realne jeśli chodzi o realizacje. Często w jego przypdku awykonalne. Nie wiem jak będzie ze mną, ale na szlak planuje ruszyć!

Ściecha wiedzie przez pola i lasy (mam nadzieje, jeszcze przecież nie byłem, widziałem jeno plan, mapę.) Sezon grzybowy przed nami – poszwendać się po leśnych ostępach jeśli nie wskazane,  jeśli nie wypada, jeśli nie należy, to chociaż można. Podobno rozgadane tego roku lato nie powiedziało jeszcze ostatniego słowa. Sam, przeszedłwszy okres werbalnego postu zabiorę jeszcze głos. Jest jeszcze czas. I mam nadzieję, że nie mówię tylko o tym roku. Że mówię jeszcze o następnym. I innych jeszcze. Żeby zachować równowagę, w przerwach między gadaniem będę chodził. A że jest gdzie – chwalic pana podskakiwać.

Sprowadzę se rower. Będę nie tylko łaził, ale i jeździł. Że mam zakaz? Cóz… Tym lepiej. Niektóre zakazane owoce są mi coraz bardziej zakazane. Ulubiony owoc  zakazany teoretycznie jest już zakazany całkiem. Można sobie wyobrazić, że jest mi niedostępny. Można by, gdyby nie fakt, że jest właśnie dostępny powszechnie, przez co prawdopodobne, że będzie kusił. Ale będę się powstrzymywał. Przed substancją postaram się powstrzymać. Groźba utraty tego i tak ulotnego, do tego tylko trochę zabawnego, i  tylko trochę tragicznego życia nie przeraża mnie. Śmierć oswoiłem racjonalizując jej absurdalność. To, co mnie przeraża, to groźba życia bardziej jeszcze żałosnego. Do tego stopnia żałosnego, że nie będzie powrotu. A to możliwe. I tego chciałbym za wszelką cenę uniknąć. To mogę zadeklarować. Na teraz. Bo co będzie potem…?  Jak będzie wyglądał ten nieoznakowany szlak…?

Na zakazanym rowerze, wbrew sobie (bo przecież coraz mniej się chce…) pojadę w stronę Góry. Monika zapowiedziała, że pojedzie ze mną, pokaże to i owo. A też pojedziemy na grzyby. To autem: podjedzie po mnie tu na wieś i potem do lasów, które dobrze zna.

Jest też propozycja, żeby iść w stronę hałdy śmieci, to góra pod drugiej stronie ruchliwej Puławskiej. Tam też lasy i dzicz. I to wspomnienie głownego wysypiska stolicy. Miejsca niejako legendarnego. Góry śmieci, która dawała „poszaleć” wielu różnym typkom.

Wychodzę teraz z jasnego domu. Wychodzę nie szukając ulgi, ale jakoś naturalnie, w inne rozświetlone plany. Wychodzę z tego uporządkowanego mikrokosmosu, który łatwo okiełznać i który daje poczucie schludności, funkcjonalności, który satysfakcjonuje i nie jest pomyłką, jak piwniczne meandry na Kordeckiego; idę w świat będący większą i bardziej intrygującą zagadką. Jednym słowem: zmiana była potrzebna, zmiana wydaje się na leprze.

Pewne nawyki pozostały: pobudka piąta piętnaście. Łazienka, ubieranko, kuchenka… Herbata. Radio komputer zegarek czapka – siedzę i to w ekran, to w okno, się zmienia rozwidnia, zaciekawia.

Mogę iść, mogę jechać. Pięć po Monika przejeżdża trasą obok.  Jedzie z  Góry. Do roboty. Dziś pójdę i podjadę.

0Shares