Na Kordeckiego w Zalesiu korciło żeby wyjść posiedzieć przed chałupą. Był stolik, foteliki. W środku raczej ciemno, raczej piwinicznie, raczej klaustrofobicznie; komputer i telewizor – dwie rzeczy, dwie (że tak powiem) aktywności jakim mogłem oddawać się ograniczony ścianami i fosami wyobraźni. Tu, na Lipowej w Baniosze korci las. Bliskość lasu. Pójść w las! Rozpalić nielegalne ognisko i upiec kiełbase. Zbierać wczesne grzyby. Poszwędać się. Wziąć nóż latarkę zapałki coś do jedzenia i picia. Wrócić. W miarę możliwości lasu nie podpalić, po co? Wziąłem też saperkę, będę ostrożny.
Pod dziewiętnastką Pan Mieczysław przeszkadzał w czytaniu. Wychodziłem, siadałem przy stoliku, otwierałem Białoszewskiego czy Stasiuka, zaczynałem czytać, zjawiał , spuszczał się z góry, schodził z trudem ze schodów pan Mieczysław. Dokuczała mu samotność. Wykorzystywał każdą okazje, by pogadać. Często osaczał mnie w środku, w mojej samotni, w klatce, w izbie piwnicznej. Ale tam szybko, różnymi sposobami dawałem mu do zrozumienia, że nie; że tam nie chce. Nie życze sobie, za dużo. Pomędził, zapytał, zauważył. I zaraz wychodził. Przepraszając i życząc wszystkiego dobrego. Niezmiennie. Niezależnie od okoliczności.
Kiedy rozsiadł się na drugim fotelu przy stoliku na zewnątrz, siedział już dłużej. I mówił. Czasem czytałem mimo wszystko, ale co to za czytanie. Kiedy on milczał, ale siedział obok, ja starałem się czytać, jakoś szło, ale co to za „szło”?
Powrót do izby wydawał się niemożliwy. Oczywiście to, że wracać nie musiałem zakrawało na cud! To, że się wcześniej obejrzało, obgadało i zapłaciło, to dziwny, jakże korzystny splot zbieg okoliczności. Możliwość przeprowadzki kiełkowała, ale do kwitnienia daleko.
To, że po trzecim pobycie w placówce nie musiałem wracać do piwnicy, to było coś! Historia alkoholowych upadków długa jest i wydaje się nie do wyczerpania. Wiele się zdarzyło i wydawało się, wiele zdarzy. Ale oto nastąpiła właśnie trzecia wizyta w placówce. Trzecia znaczy czwarta. Zaczęło boleć w czwartek, się zgłosiło na Pomorską – przychodnia, takie pogotowie, pomoc nocna i świąteczna. Zgłosiło się w nocy właśnie. Święto dopiero nadchodziło. Bóle nadeszły wieczorem, w nocy nasilily się na tyle, ze się poszło i zgłosiło. Nie było się pewnym co to, bo w przeciwieństwie do dwóch wcześniejszych ataków narządu – nie było rzyganka. Wręcz przeciwnie: jadłem zdrowo i piłem. Piłem już nie alkohol, ale wodę herbatę miętę soki. Nic to. Nic to, że jadłem – już drugi dzień z rzędu – ziemniaki z koperkiem i sadzonym. Drugi dzień to samo bo wyobraźnia kulinarna kulała. Się piło. Niewiele. Gdzie tam! Kilka browarów dziennie… Tyle żeby czerpać tępą przyjemność z oglądania czegokolwiek w telewizji. I żeby wyeliminować szumy. I tarcia. Piło się dwa piwa na trzy cztery godziny. Jak na początku, raz, dwa, trzy, cztery i tak do nastu, dziestu, i w nocy, i rano, i w barze, i w taksówce, i „w gościach”, i w pociągu, i z kolegą i z koleżanką, i sam, ale dużo, wódę, piwo, wino… tak teraz piło się mało. I jadło. Te ziemniaki, a wcześniej nawet zupki. Więc atak bólu narządu zaskoczył. Ból był znany, okoliczności inne. I ból i okoliczności wyjątkowe. Ból nie do pomylenia z innym. Okliczności łagodzące. Ból narastał, okoliczności mętniały.
Się poszło na Pomorską i tam dało zbadać. Oraz zeznało, co się wiedziało. Prawdę. I oni skierowali. Zorganizowali karetkę i skierowali zawieźli. Noc w tych bólach przeleżałem na izbie przyjęć piaseczyńskiego szpitala. Praktycznie bez pomocy. Bo bez diagnozy. Jak bez diagnozy, bez leczenia. Zapalenie narządu leczy się w dwójnasób: uśmierza ból i głodzi, zasilając organizm za pomocą kroplówek. Dostałem jakiś płyn, ale z bólem nie zawalczyli.
Ignorancja medyczna jeszcze jednak nie szczytowała. Orgazm niewiedzy i zaniedbań nastąpił koło południa dnia następnego, kiedy to wypisano mnie.
Trzecia znaczy czwarta wizyta w placówce zbiegła się z przeprowadzką. Choroba dała ozdrowienie. Wcześniejsze zabiegi zaoocowały zmianą jakościową. Mieszkam na Lipowej. Niebo jest. W porównaniu z Kordeckiego na Lipowej – niebo! Ale jak się okazuje: jak wcześniej z Piaseczna do pracy dojeżdżałem do Baniochy, bo tu firma, tam znalazłem mieszkanie, to teraz z Baniochy będę dojeżdżał do Piaseczna, bo firma się przenosi, a już jestem tu. Tak się ganiamy mijamy.
Więc, co o tym myślisz?