pedałowanie na puszczy

W pewnym sensie jestem analfabetą. Pewnych oczywistych rzeczy nie wiem. Umiejętności nie posiadam. I duża część ludzi jest do mnie podobna. Oceniając ich zachowanie według mojej własnej miary, wielu nie popełnia samobójstwa tylko dlatego, że nie umie się powiesić. Pojechać po żyłach. Ludzie nie są w stanie sprostać prostym a skutecznym sposobom na odebranie sobie życia. Te bardziej wyrafinowane okazują się przekombinowane. Często nic z nich nie wychodzi…

Albo jestem nieprawdopodobnym wyjątkiem, albo nie. Jeśli tak, ciekawe dlaczego i jakie poza w ogóle nieistotnymi, których doświadczam na co dzień, poważniejsze konsekwencje może nieść to za sobą. Jeśli nie, znaczy są inni. Wielu, podejrzewam. Dla mnie dwa fakty: to, że właśnie sprowadziłem sobie na wieś rower, oraz to, że właśnie zaczęły się na prawdę grzyby, te dwa fakty prawie w ogóle się nie łączą. Mają, jeśli w ogóle, mało ze sobą wspólnego. Owszem, świadomy jestem tego, że póki pogoda, póki jeszcze lato, a potem jesień nie zbyt późna – mogę jeździć, będę jeździł, pojeżdżę. A na grzyby mogę iść. Także. Mieszkam na takiej wsi, że las za płotem. I to jaki las!? Cała stolica tu przyjeżdża na podgrzyba czy koźlaka. Tak, moje matowe do tej pory życie, wypłukane z emocji i uczuć, pozbawione barw i skali „gorąca” życie będzie teraz pełniejsze. Będę  – jak dawniej, bo bywało, oj bywało,  a jak?! – ucinał sobie wycieczki rowerowe. Dla zdrowia. Dla rekreakcji. Dla złamanie dnia. Rower jako środek transportu do pracy i „z”.

Poszwędam się też po lasach. Nie tylko dla grzyba. Nie samym grzybem człowiek żyje. W  lesie można oddychać. Obserwować niewidoczne w gęstwinie ptaki. Nazywać nieznane gatunki drzew. Cieszyć się z widoku egzotycznych dla oka żab, węży i owadów. Uciekać w pulower przed deszczem. Wraz z tysiącem innych grzybiarzy doświadczać refleksyjnej samotności na łonie. Ale żeby te dwie rzeczy, te dwie „rozrywki”, te dwie czynności – rower i grzyby – połączyć…?

I oto zostaje pouczony. Sprowadzony na ziemie. Mam brać rower, nie czekać na samochód. Nie iść do lasu  – to jednak kilometry zanim dasz bór. Nie podjeżdżać pekaesem. Mam wsiąść na rower i jechać do lasu. I co? Ja pytam. I co dalej? He? I oto zostaje pouczony. Sprowadzony na ziemie. Mam oto pojechać rowerem. Wjechać wiejską, przechodzącą w polną, przechodzącą w leśną drogą, do lasu, w lesie oprzeć o drzewo zostawić rower i iść między pnie. Po mchu. W krzaki. W zagajniki. Patrzeć pod nogi, w poszukiwaniu grzyba wodzić wzrokiem po leśnym poszyciu, igliwiu, ściółkę lustrować, ale, ale, ale z roweru też, też, też oka nie spuszczać! Mam krążyć! Badać las na grzyba okoliczność, chodząc mniej więcej wokół roweru. Rower niech będzie środkiem umownego okręgu, po jakim me obute w ciężki żółty but nogi nieść mnie mają. Widoczny w każdej możliwej okoliczności, w każdym momencie, w każdej jednej chwili  rower ma mi promień wyznaczać, ma moje terytorium definiować. Te dwa koła, rama, na prawdę sama, i bez dynama, kierownica, i inne bzdety, te akcesoria, te opony, dętki, wentyle, dzwonki, światełka, to wszystko do kupy rowerem zwane wcale nie umownie ma mi być drogowskazem, ma mą jaźń w tym samym stopniu co grzyb zajmować. Mam iść na grzyby – jednym słowem – z rowerem. Na grzyby rowerem jechać. Nie tylko rowerem na grzyby jechać, ale mam wyjazd na rowerze na grzyby znajdować jako coś normalnego! Co tam normalnego? Jako coś pożądanego, właściwego! Mam się rowerem i grzybami w jednej magicznej chwili cieszyć.

Przebadawszy teren wokół, mam rowerem pojechać dalej, oprzeć o drzewo zostawić i operację łażenia po okolicy powtórzyć. Nie wiedziałem, szczerze mówię, nie wiedziałem, że tak można. I co…? Wyszło, że jestem analfabeta. Szkoda tylko że belfrów  jego odbierania nie ma tylu, co nauczycieli życia.

Poza tym, następnym razem jadąc na rowerze na grzyby wezmę wędkę, trzy tomy encyklopedii, żelazko, patelnie, globus i narty.  Pewnie jeszcze nie wiem, ale jest oczywisty, prosty sposób połączenia jakoś tego wszystkiego…

0Shares