Ojcze nasz, któryś jest pałą…

Ojcze nasz, któryś jest pałą…

Nie z powodu  pijaństwa mam do ojca największe pretensje. Choć pijaństwo jego wielopasmowe, konteksty najróżniejsze, wszystko jakby z pijaństwa jego i jego pijaństwem naznaczone. Ale nie za to. Nie za samo to. Toto. Zresztą sam mając przypadłość, nie jestem w najlepszej pozycji żeby za to go łajać…

Według ich relacji, kawał życia i siostrze mojej i matce ten człowiek zmarnował. Dobrze, że  – jak każdy pijak – mało był skuteczny, roboty nie dokończył, robotę spartolił. Całego żywota nikomu, prócz siebie samego, nie zdołał zatruć.

Jakie geny mi w spadku podarował, takie mam. Nie mam do niego o to pretensji. Jakie mi przykłady życiowe, w kwestii traktowania kobiet i zwierząt dał, takie dał. Nietuzinkowy rozum już od małego miałem, znałem inne,domyślałem się szczęśliwszych -mogłem wybierać. Że zakrapiane czasem u nas na Świętokrzyskiej spotkania towarzyskie miały miejsce , nie dziwota. Wszędzie bywały. Ludzie się wtedy spotykali. Rozrywek było jakby mniej. Alkohole prostrze ale mniej trujące. Ludzie pili. Spotykali się i pili. Dorośli ludzie pili. To że jako dziecię upodobałem sobie z niedopitych kieliszków, które na szachownicy ławy wędrowały bez reguł i wytchnienia, wypijać pozostałości bezbarwnej substancji, bo nastrój dramatycznie mi się od razu poprawiał i jako siedmioletnie dziecko nie musiałem roztrząsać dylematów, czy bóg istnieje, albo jakie gatunki rekina zamieszkują zalew w Siczkach, a jakie na Borkach, i w ogóle lepiej znosiłem antycypacje, że po tych radosnych bezkonfliktowych biesiadach, wujkowie i ciocie odejdą, a tata z mamą zaczną już dziś, najpóźniej jutro rano na innych, groźniejszych rejestrach nadawać – tego nie musiałem roztrząsać, a kilka łyków niezbyt smacznej cieczy z kieliszków wszystko jakby w niebyt zabierało i troski o kolej rzeczy unieważniało, to inna sprawa. Chlałem jako pachole na własną rękę.  Nikt mi nie kazał. Nikt mi nie wlewał. Co najwyżej za mało mnie pilnowano. Ale kto by tam do końca dziecko upinował… Usprawiedliwione wszystko.

Nie mam do starego pretensji o to, że dawał się manipulować, kiedy „niby” wychodząc z ciągu picia, prosiłem go o natychmiastowe załatwienie relanium. Persfadowałem, że nie będę już musiał wychodzić. Dokupywać tych browarów. Że wezmę tabletke dwie i będę sobie leżał. Że skończą się wyjścia na cały dzień czy dni dwa. Powroty w niepritomce. Skończą się jego nerwy związane z moim piciem. I on jechał i zalatwiał. Za póltorej godziny miałem dwa opakowania piędziesiątek. I wychodziłem. Brałem taksówkę. Opatulony jedynie w koc  jechałem na tory. Brałem pięć pigułek i popijałem zakupionym wcześniej szampanem z kieliszka na długiej wysokiej nóżce. I mój piękny ciąg trwał w najlepsze.  Bajka daleko już za siedmioma górami, ośmioma morzami…Tyle, że nie w pół, nie w ćwierć jaźni już „wędrowałem”, ale bez kontaktu prawie. Taki amerykański rausz, jaki lubię najbardziej.

Nie mam mu tego za złe, bo on zwyczajnie nieświadomy. Nie mam mu za złe, że rąbie prąd i że odebrał w MOPSie pieniądze za Edka w dwa dni po jego śmierci. Co wydało mi się z moralnego punktu widzenia  naganne, nie do przyjęcia i obrzydliwe. Ale nie mam mu tego za złe. Nie takie rzeczy się w wyniku zaniku uczuć wyższych i zdrowych odruchów robiło…

Nie mam mu za złe, że nie dopilnował, bym grał od małego w tenisa. Nie wypominam, że przez niego rozpadła się rodzina. Nie psioczę, że  po pijaku żre zupy prosto z gara, a w okresach trzeźwości tarci słuch oglądając tv zbyt głośno.

Mam pretensje o to, że lata temu, kiedy na Świętokrzyskiej nie bywałem już, za namową któregoś ze swoich „dzikich” lokatorów, albo w przejawie rekonwalescencji, terapii, posprzątał całą piwnicę. Zastawił cztery puste ściany i gołą podłogę pod nimi. I wyrzucił wszystkie moje dziecięce i szkolne rysunki. Wszystkie, liczone w dziesiątki jeśli nie setki czarno-białe filmy, które sam namiętnie wywoływałem. Nawijałem na rolki w ciemnym jak dupa kiblu, wkładałem do koreksu i w podnieceniu wlewałem wywoływacz, płukałem, utrwalacz, płukałem, i minuta po minucie czekałem, i czekałem, i oglądałem potem łapczywie, jeszcze wilgotne te klisze, i zmiękczałem jakimś kurwa szamponem wodę, żeby dopieścić dogodzić, wieszałem na sznurkach w łazience i obciążałem spinaczami, bo tak lepiej, by schło, i z wypiekami na gębie, z walącym serduchem oglądałem,  na kolejnych klatach: dziewczyny, kumpli, sytuacje… I setki jeśli nie tysiące odbitek, które w średnim pokoju przy zaciągniętych kotarach wywoływałem na zdobytym w dziwnych okolicznościach powiększalniku, i moczyłem, i płukałem, i suszyłem, i oglądałem, i to narząd napierdalał w klacie, i ta gęba się cieszyła.

Nie ma tego wszystkogo. Dużo czasu mi zajęło, by tą bolesną prawdę skonstatować. Lata, dwa, trzy, pięć. Szok poznawczy, widok pustej piwnicy. Szok na tyle silny, że nie skojarzyłem tych braków. Nie wierzyłem. Od jakiegoś czasu  wiem na pewno. Wyjebał to wszystko bezmyślnie. I za to na pohybel.

 

 

0Shares