Omamu moc
Od niedawna posiadam kartę Ikea Family. Mam wrażenie, że z rodziną słabo; rzadko bywam w Ikei. Jeszcze do niedawna zanosiło się. Jeszcze czasem dostaje sygnały, że śladowe przejawy rodzinności istnieją. No bo tak już jest, że siłą rzeczy jakąś rodzinę się zawsze ma. Ale żebym z nią do sklepów na wspólne zakupy? Raczej nie… Jeszcze do niedawna nie byłem członkiem jedynie rodziny mej, że tak powiem, bilogocznej. Matek, ojców, sióstr, braci. Ale należałem też do rodziny, że użyję takiego wyrażenia: z wyboru. Ale „żona” była wciąż podsłuchiwana i to mnie w końcu zmęczyło.
Bo jak żona podsłuchiwana, to i ja! Kto do niej najczęściej dzwonił? No pewnie, nie ja, ale w pierwszej trójcem, na podium, na pudle się plasowałem. No więc kiedy ja do niej dzwoniłem, oni – ci, którzy podsłuchiwali- słuchali także mnie. Mieli wgląd w moje gadanie. W moje sprawy. W moje sposoby. Ja presji nie wytrzymałem, zdrowiem to przypłaciłem, rozchorowałem się. Kto by chciał z już we wczesnej młodosci chorym człowiekiem wiązać się na dłużej? Jestem więc sam. Ale pewnie mnie teraz podłuchują. Czy ja mniej ciekawe rzeczy mówiłem niz ona? Nie sądze. Już nie dzwonimy do siebie, ale ten, kto podsłuchiwał, na pewno rozpiał swą pajęczą sieć i dalej na moje połączenia.
Rodzina, czyli matka, pyta mnie wczoraj podczas rozmowy telefonicznej: „ a co z zakazem?” No pytanie w stylu „ czy jeszcze bijesz swoją żone?”. Nie dość, że podsłuchują, że wyjdzie, że w ogóle zakaz, to ja jeszcze – jako człek leniwy, dlatego prawdomówny – muszę się przyznać co i jak. Przyznaje więc, że zakaz jeszcze mam i na rowerze mi nie wolno jeździć pod groźbą więzienia. I jak wtedy ja mam bezstresowo na rower zaraz wsiąść? Nie mogę. Wsiadam cały w stresie i wypatruje patrolu, który się na mnie czai, żeby przyłapać na pedałowaniu.
Wieś i samotność. Cieplarniane warunki do zborsuczenia. Nie golić się, nieczęsto myć w ogóle. Przebierać tylko jak jakiś łach podejdzie przypadkiem pod rękę. Albo jak jakaś perwersyjna ochota. Od święta. Na zmianę pogody, w ostateczności. Leżeć. Pleśnieć, grzybieć, pajęczeć. Czytać i leżeć. Leżeć i słuchać muzyki. Leżeć i słuchać radia. Leżec i nieczego nie słuchać. Lezeć w cieple i opatuleniu. Wygodnie. Z przyjemnością. Pokryć się patyną bakterii i brakiem przymusu. Przed całkowitym zborsuczeniem powstrzymuje tylko konieczność wizyt w odległej o dziesięć kilosów mieścinie. Dwa razy w tygodniu. Od czwartku wieczorem do wtorku po robocie można borsuczeć. Powolnie ale konsekwentnie. Z tłuściejącym włosem, zarastającą gębą, klejącą się skarpetą. Ślimaczyć, gnuśnieć, lewitować.
Ale jak już się ruszyłem deko bardziej świeży, na spotkaniu, w zastępstwie, nowy terapeuta. I jak na złość jest sobowtórem kolegi strażaka z Sabatu. Czyż to nie mordercza ironia? Strażak się zapija, ten niby leczy. I z facjaty a też całej fizjognomii tacy sami. W dodatku gość sprawia wrażenie wrogo do mnie nastawionego. Patrzy spodełba wzrokiem nienawistnym a twardym i uporczywym. Miałem wrażenie, że mnie nie daży sympatią… Tak za darmo, za nic. Z góry i bez powodu. Taki mi się wydawało. Taki miałem omam.
Czy omam jest zły? Czy życie ułudą skazuje na porażkę? Czy iluzja gorsza od instancji prawdziwej?Otóż nie… Znałem dwie dziewczyny, obie miały problem z nadwagą. Z tym, że jedna problem rzeczywisty, druga urojony. I spróbujcie, no spróbuje zgadnąć, kto walczył z większa pasją? Otóż możecie nie zgadnąć, bo odpowiedź brzmi: ta z kilogramami urojonymi! Ona się odchudzała, co dzień ważyła, jadła uważnie, i mała nieustające, urocze wręcz przekonanie, że tyje. Nie trzeba chyba dodawać, że byłą przeraźliwie chuda… Ta, która kilka kilo za dużo nosiła i ciągle przybierała, która puchła i tężała, ta nie przejmowała się wcale, no, prawie wcale.
Czasem miałem omam, że kocham. I tą, i tamtą. Nie mówiłem nic. One w swojej miłości werbalnie utwierdzały mnie często i namniętnie. Rozstaliśmy się. I co się okazało? Po rozstaniu to ja cierpiałem. Cierpiałem mocniej, jeśli one w ogóle. I co? Znów przewaga iluzji nad rzekomą substancją rzeczywistą. Znów omam silniej w świecie zakotwiczony, niż fakt „niby” istniejący. Znów wrażenie tylko, przeczucie, „wydawanie się”, konsekwencje niosło za sobą poważniejsze i jakościowo nieporównywalne.
Niech żyje omam!
Psia mać, na psa urok, odpukać w niemalowane.
Więc, co o tym myślisz?