Do wypowiedzianego przez nas i opuszczonego mieszkania na Środkowej wprowadzają się nowi. Też jest to para, on i ona. Już wiedzą, że będą palić tu węglem i że okno w kuchni jest zabite na amen, ale godzą się, przyjmują ofertę, biorą chatę; patrząc na cenę i odległość od centrum – to wciąż dobry deal. Wielu jednak mieszkanie oglądało, ale nie zdecydowało się. O nich też tu będzie.
Z przedpokoju, ciemnego, nie wiedzą jeszcze, gdzie jest włącznik światła, długo nie nabiorą nawyku zapalania światła „od wejścia”, przełącznik jest głębiej, tuż przy drzwiach do „naszego pokoju”, idą, mijają piec i mają kwaśne miny, mijają otwarte na oścież dwuskrzydłowe drewniane białe kiedyś drzwi do „naszego” pokoju i widzą drugi piec, miny im lukrem nie ociekają. Mówią, to za dużo, to za mało. A właściwie jak już mówią to ona mówi.
Ona jest wysoka, on jeszcze wyższy. Jak są zbudowani? Dobrze? Co to znaczy w przypadku tej pary? Co znaczy dobrze zbudowani w naszym przypadku? My, wiadomo. My, znaczy ja. Jestem dobrze zbudowany. Jestem dobrze zbudowany? Jestem osobą, która wie, że jest dobrze zbudowana. Jestem osobą, która myśli, że jest dobrze zbudowana. Jestem osobą, która wie, że może tak myśleć. Która wie, że może też tak nie myśleć, która może myśleć wiele rzeczy. Która wie, że mogę być dobrze zbudowany. Mógłbym, nie chcę. Oni są?
Załóżmy, że są. Wchodzą oboje pięknie zbudowani i co robią? Nic nie robią.
Co my robiliśmy? Nic nie robiliśmy. My nie braliśmy tego mieszkania razem. Zamiast mnie była ona, Ola. Później ja przyjeżdżałem, odwiedzałem, robiłem sobie wakacje, by być tu z nią, Sią. I tak to leciało. Aż się wprowadziłem, ale teraz wprowadzają się oni. Po pół roku mojej rezydencji. Ile rezydowała Sia? Półtora roku, dwa lata? Jakoś.
Oni więc wchodzą, ona pięknie zbudowana, tak, on jest w tej chwili nie istotny, ona pięknie zbudowana, nieźle. Ona idzie prosto do kuchni, instynktownie idąc do kuchni wchodzi do łazienki, która jest na jej szczęście po drodze. On stoi dużej w przedpokoju i nie wie, czy dobrze zrobili. Kto w tych czasach ogrzewa mieszkania węglem? Oni. Jeszcze ktoś? Nie słyszał. Przeszkadza mu to? Będzie.
Ona nie myśli o ogrzewaniu, zostawia to jemu. I myślenie, i ogrzewanie. Nie, że to jej nie zajmuję, nie obchodzi. Nie. Ona to jemu zostawia, bo to nie jest najistotniejsze. Pięknie jest zbudowana. Ona kuchnie wzrokiem „ogarnia”, łazienkę już ogarnęła. Jej piękne zbudowanie polega na dysproporcji. On jest wysoki. Dosyć jest wysoki, ona jest wysoka, ale nie tak wysoka. Jest dysproporcja. Ona jest kształtna, on jest tylko wysoki. Jej kształtność polega na kształtności samej w sobie, jest niezła. Jest pięknie zbudowana i już wie, co i jak z tą kuchnia i łazienką.
Ja długo nie wiedziałem co z tą kuchnią i łazienką. Dwa miesiące nie wiedziałem, a mieszkałem te dwa miesiące jeszcze i z Sią, i jeszcze z Olą, która wypowiedziała dopiero po tym czasie, długo i tak wytrzymała. Mogłem się pytać, badać na własną rękę. W sumie nic specjalnego, ale nie wiedziałem. W kuchni tylko zimna woda. W łazience antresola, na której nie wiadomo co. Do dziś nie wiem. Może coś. Wanna na pewno, wanna ważna, oddzielnie kibel, mały kibelek, tak mały, że jak siadasz, zamykasz za sobą jednoskrzydłowe standardowe jakby to powiedzieć drewniane białe kiedyś drzwi to uderzasz się w nos. Nie ma miejsca też na gazetę, którą czytasz tylko wtedy, kiedy sam w domu i kiedy możesz zostawić drzwi otwarte podczas „imprezy” i kiedy wiesz, że nikt nie wejdzie raczej, domofon pika, jeśli ktoś kodem otwiera, ale zawsze może kluczem, wtedy nie wiesz, nigdy nie wiesz do końca.
Ona jest mi tu potrzebna pięknie zbudowana, żeby on to zobaczył. I docenił. I wziął się za nią. Tu i teraz. Na co czekać? Po co on ma się gapić na te piece, a oczy mu się prześlizgują z pieców na okna, a stamtąd na ulice i podwórko, a tam on widzi swój strach, on mi taki nie potrzebny. Ja bym wolał, żeby on się teraz tu od razu bezpośrednio po pierwszym jakby wprowadzeniu, jeszcze nie rozpakowawszy się, jeszcze niepewni, jeszcze nie zorganizowani, żeby on teraz wziął i się za nią wziął a ona też by tego pewnie chciała. Ale mu przecież nie powie. To on się nie weźmie. A mogłoby być tak dobrze….
On widzi telewizor. To znaczy on widzi, gdzie był telewizor. Bo Sia, przy pomocy ojca i brata telewizor zabrała. Telewizora nie ma, co jego napawa strachem większym może nawet, co podwórko. A podwórko zaiste strachem może wziąć. Podwórko to plac utworzony przez czas, plac, na który otwierają się plecy ośmiu? dziesięciu kamienic wiekowych, prawie wszystkie zamieszkałe. Setki luda. Podwórko jest miejscem ważnym magicznym i bardzo realnym, bogatym bardzo w życie, ludzkie jest. Żyje. On się tego życia boi.
On widzi brak telewizora kiedy ona widzi już przedpokój (po raz nie wie już który myśli o tym, że należy zmienić plakat Morrisona zgiętego w wężowym dygnięciu na coś innego) Co? Jeszcze nie wie. Ale na pewno nie Morrison. Jemu to też nie pasuje, to znaczy, on też by zmienił, ale bardziej on postawiłby już ten telewizor. Ja miałem szczęście, telewizor już był. Ale później były jaja! Telewizora to nie było, to był jakiś mały, ledwo dostrzegalny, a jak już piłkarze grali, to piłkarze na pewno nie dostrzegalni. Potem był większy, obok, ale nawalały mu kolory, i dźwięk, słaby był. Przypomniała mi się opowieść Roberta z P4. Jego babcia miała telewizor, który czasem się psuł i ona, mieszkając na wsi, nierzadko ciągnęła go na sankach kilometr dwa od domu, gdzie mieszkał człowiek naprawiający telewizory i ona prawiła, zostawiwszy telewizor po raz kolejny, że on jest właściwie dobry, poza tym, że dźwięk nie działa, jak my byśmy może powiedzieli, fonia, i poza tym że obraz nie działa, jak my byśmy może powiedzieli, obraz, to on jest dobry. Tyle historii babci Roberta.
Dzięki tym trzem następującym po sobie, wymieniającym się i zastępującym telewizorom, ja obejrzałem całe Mistrzostwa Świata w piłkę. Pierwszy raz w życiu. Od pierwszego, do ostatniego meczu. Skłamałbym jeśli bym powiedział, że nie boję się, że to były ostatnie, jedyne mistrzostwa, jakie tak obejrzałem. Boje się, że ostatnie, choć always hope. A co on ogląda tu na koniec listopada czy początek, dajmy mu na to, grudnia? Jakieś skoki? Jakieś biegi? Jakieś tańce (czy ona?). On nic nie ogląda, bo telewizor przyjedzie im dopiero jutro i dziś są zdani kompletnie na siebie samych. A on się ociąga i w ogóle nie przychodzi mu do głowy, jak wiele by to wniosło, zmieniło, jak wiele czasu by mogłoby upłynąć, bo przecież można powoli, ona by wolała powoli. Chociaż ona by wolała w ogóle. Niech już będzie i szybko! Ale tego nie ma, bo on przecież nie tylko o tym brakującym telewizorze myśli, ale i o niej, o tej drugiej, która to druga nie pozwala mu się adekwatnie zabrać do tej, słaby jest. On już dawno zdjął kurtkę i teraz robi się mu zimno, ona rozbiera się, i ukazuje więcej pięknego bardzo zbudowania, kiedy przekłada najbardziej oczywiste do przestawienia przedmioty z kuchni, do przedpokoju, z przedpokoju, do łazienki, z łazienki, do kuchni, a nawet zahacza o pokój nie zamieszkały ostatnio (Ola wyprowadziła się już jakiś czas temu) zamieniony na skład węgla, drewna, gazet i szafy, i stamtąd podejmuje lustro, które już jej pasuje w jednym miejscu w przedpokoju, chociaż tam jest już lustro większe, bliżej drzwi, i skrzyni na węgiel, ale ma dwa teraz, i ona dopiero teraz rozbiera się czarnego płaszcza, wcześniej jedynie rozpiętego i już ma dwa lustra w przedpokoju, zamiast jednego, a on wciąż tkwi zimny w przejściu między przedpokojem a pokojem nie zamieszkanym i boi się tak ulicy, która z pokoju zamieszkałego, jak i podwórka, które z pokoju niezamieszkanego. On by może został w przedpokoju, ale tak się nie da. Dlaczego on się boi tego podwórka i ulicy? Nie wiem. Może po prostu jest mądry. A może tylko uprzedzony. Dlaczego się nie bierze za pięknie, rzeczywiście pięknie zbudowaną? Bo impotent, o przepraszam, nie w tym sensie…. Ignorant i impotent i jeszcze przestraszony? Toż to nic specjalnego. Wprowadzają się kolejni, zwyczajni.
Ale my pięknie byliśmy zbudowani i ja się pięknie zabierałem za „robotę” dość często czasem nawet za często, z początku. Ale żeby uczciwie sobie to powiedzieć, to najlepiej było, najlepiej jest, najmocniej i najwięcej z tego mamy jak się kochamy dopiero teraz, jak się w jakimś sensie rozstaliśmy i jak już tu nie mieszkamy, oni się wprowadzają, a my to tu, to tam, ale bardzo.
Ona ciągle chodzi i roztacza zapachy, karmi zmysły wtajemniczonych (czy on jest? on był, on mógłby ciągle być…). O jakże ona pięknie zbudowana i te dywaniki rozplanowała co są i co przyjadą jutro z jego telewizorem i innymi „ich” rzeczami. On nigdy, ale ona się nie raz zastanawiała, gdyby, gdyby, gdyby im przyszło się rozstać, co tak naprawdę jest „jego”, co „jej”, bo większość, trochę jej, trochę jego, a parę rzeczy w ogóle bezpańskich, a przecież przydatne.
Ona tu widzi tkaniny, widzi materiały, widzi, jak zrobić, żeby pomieszkać przyjemnie, tu na ścianie mata, na podłodze wykładzinka, dywanik. Nie przeraża jej palenie w piecach, jemu w końcu też nie, inne sprawy go niepokoją, na przykład kwesta braku boiska w okolicy, pograłby w kosza, może z kimś w piłkę. Nie wie, że jest blisko, niejedno boisko, do kosza, do piłki, ale nie wie tez, że nie znajdzie nikogo, że powinien zacząć biegać, sam. To mu jeszcze nie przychodzi do głowy, ale może mu przyjdzie, jak będzie szczęśliwy.
– Może napijemy się herbaty. – mówi. A ona widzi, że karnisz jest bardzo wysoko, że potrzebuje drabiny, by wspiąć się swoim pięknie zbudowanym ciałem na górę, chociaż żeby on wysoki to zrobił ale przecież nie jest nawet tak wskoki, żeby zrobić to z podłogi (ona wolałaby na podłodze, ale przecież ona wolałaby w ogóle, gdziekolwiek). On też wejdzie na drabinę, ale on wyskoki, niezdarny tam będzie, lepiej niech już znajdzie to boisko jakichś kolegów i grają w tego kosza. Niech rzuci też palenie, jej to zaczęło przeszkadzać, chociaż kiedyś palili razem, niemało, ale jej się znudziło, nie pali, prawie nie pali, czasem w pracy. W jakich szklankach kubkach filiżankach, oczywiście, jakieś zostały, ale które wybierzecie. A herbaty? zielone, brązowe, czarne, czerwone? Ja, dopóki nie wprowadziłem się pół roku temu do Si, na Środkową, tak, tu, gdzie teraz wy zamierzacie wić się z zazdrości i gniazdo, ja nie piłem innych herbat, niż tylko normalna herbata. Tu jest inaczej, szczęściarze. Będziecie wodę gotować i przygotowywać posiłki w kuchni, gdzie, kiedy syberyjskie mrozy za oknem, też jest zimno, bo piece, jak już zobaczyliście, ale nie pojęliście konsekwencji, są tu, bliżej pokoi, dwóch, „tego naszego” i tego po Oli, w którym teraz drewutnia, węglarnia, pracownia, w której nic nie powstało, oprócz jednej ciekawej koncepcji. Otóż kiedy poiłem, nie wiem za którym pojeniem to było, jakoś dawno już, kilka miesięcy, może tygodni, Sia widocznie przestraszyła się i zrobiła coś dla mnie niezrozumiałego, o czym jednak teraz coraz częściej myślę. To wraca. Sia się mnie bała. Ja teraz wiem, że jest się czego bać. Człowiek jest zdolny do wielu rzeczy. Bała się agresji fizycznej napaści bała się znęcania psychicznego, bała się tej obcości oddalenia i unieważnienia, jakim skutkowało pojenie konia. Jako że w drewutni pracowni były wory, w worach były szczapy drewna, deski pocięte już prawie na wymiar, odpowiednio, był w końcu węgiel, były fotosy w Marlin Monero, które miały zamienić się obrazki – ozdoby ścian, była siekiera. Sia tę siekierę za którymś razem gdzieś ukryła. Tak się bała. Mnie. I ja tak sobie myślę, czasem nad ranem, czasem ciemną nocą za cichą, zbyt głośną, o tym, czy ona naprawdę myślała, że ja mogę za tę siekierę chwycić i wymierzyć cios w jej kierunku? Że niby co? Że wezmę siekierę, zamachnę się na Się, wbije jej ostrze w Si wątłe powabne ciało, które złamie się, nadwyręży, odpuści, gdzieś pęknie. I co? Położę ją, jej ciało, na podłodze, ociekające pewnie krwią lub innym osoczem, i co? Coś będę mówił, uspokajał? Jaki będę? Potne ciało na kawałki? Odrąbie najpierw głowę, tak, chyba głowę na początek, w różnych celach, z różnych przyczyn to by mi pasowało, potem kończyny, tu miałbym problem, nie że fizycznie było by to zadanie herkulesowe, nie, nogi ręce poszły by łatwo, ale jakoś wzdrygam się na myśl o obcinaniu tych gałązek, jakieś estetyczne obiekcje, i co? Korpus też się członkuje? Też się rąbie? I co ona myślała, że ja się tą siekierą zamachnę, zrobię swoje, potem schowam ją do skrzyni po węglu, która w przedpokoju, i która przydatna, nawet teraz ojciec Si napomina, żeby ją przywrócić do życia, oczyścić, wyczyścić, nafaszerować słoikami z nie zjedzonymi przetworami, wiśniami, cukiniami, śliwkami, ogórkami, zabrać stąd, znaczy stamtąd, znaczy ze Środkowej, znaczy stąd, bo ja tu jeszcze jestem, a oni się wprowadzają, i nie będą chyba mieli rozterek z siekierami, nie ten kaliber, chociaż cholera ich wie, ja też o tym do tego czasu nie myślałem, a teraz się zastanawiam, czy byłbym do tego zdolny? Zastanawiam się też, jak by to powiedziała Sia, zrzucając część odpowiedzialności za to, co się stało, na nią, zastanawiam się, czy to nie ona czasem, chowając te siekierę i przyjmując gdzieś w swym nieodgadnionym umyśle, że ja jestem do tego zdolny, czy ona nie uczyniła mnie do tego zdolnym, karząc mi teraz myśleć o tym i zastanawiać się nad tym, skoro nigdy, z ręką na sercu, nigdy przenigdy nie przemknęła mi przez rozjechany potężnie przez różnego rodzaju uczestników ruchu i przechodzony przez przechodniów z różnych części świata mózg, różnych profesji i proweniencji, nigdy przenigdy podobna myśl, żeby oto podnieść siekierę na innego człowieka nie przejechała przez moją świadomość, czy zatem ona, wymyślając to i potem, już trochę w żartach, przyznając się, że będąc w szoku i rozpaczy i strachu, wyprowadzając się po raz pierwszy, ukryła siekierę, czy ona tego nie zaczęła?
Napijcie się wina! herbata jest dobra, ale ja bym wolał, żebyście się w końcu zabrali za coś konkretnego, za siebie. Firanki zasłonki sprzęty elektroniczno siekające wyciskające mikrofale i inne TV przyjdą i tak później, teraz się weźcie za siebie, ty, wysoki, tylko wysoki w swej zastraszonej nieporadności taki jednak ludzki, i ty – pięknie naprawdę zbudowana brunetko o pięknych kształtach i kompletnej figurze egipskich pół zwierzęcych bogiń.
Koniec
Listopad 2010
Więc, co o tym myślisz?