w soboty do 14

 

Po zmianie rozkładu jazdy na zimowy, pociągiem o 18.30 jechałem po raz pierwszy. Przesunięcie tylko kilkominutowe. Jedyny po południu pociąg przyspieszony. Te kilkadziesiąt kilometrów do Piaseczna mogę półtorej godziny jechać. Dwie – już  nie.

Usiadłem i od razu układałem w myślach zdania tekstu na zamówienie. Zażyczyła sobie, żebym wyraził radość i spełnienie jaką przynosi mi opieka nad dzieckiem. Kontakt z małolatą. Możliwość  jej wychowywania i zabawy.

„nic, naprawdę nic nie daje takiego poczucia nieznośnej lekkości, jak niewymuszony gest, który sprawia, że zdenerwowane dziecko uspokaja się”. „to samo, kiedy szepcesz czy cicho nucisz, głaszczesz po główce – i to usypia dziecko i równa jego oddech”.

Wziąłem do ręki książkę. Otworzyłem tam, gdzie skończyłem czytać dzień wcześniej. Za zakładkę posłużył mi żółty kredytowy. Kara za nie posiadanie normalnego biletu na przejazd autobusem miejskim w Radomiu.

Bez biletu jeździłem swego czasu namiętnie. Pokusa ta jest we mnie ciągle żywa. Zdarza się, że specjalnie nie kupuje. Jadę na gapę. Kiedyś jeździłem też z przekory. Ale także z oszczędności. Czasem dlatego, że zwyczajnie na bilet nie miałem. Czasem, bo jechałem na piwo, miałem na pięć. Bilet kosztuje równowartość jednego browara. Prosta kalkulacja. Lepiej wypić sześć. (Staram się nie popełniać błędu z dzieciństwa, kiedy to dałem się przekonać siostrze, że jeden banan to więcej niż dwa. Mieliśmy po dwa.  Dzieliłem się swoją częścią przekonany, że zostając  z jednym zwiększam stan posiadania.)

Biletów karnych za przejazd bez ważnego, tych z autobusów miejskich w Radomiu i innych dostałem setki. Pałętały się zawsze gdzie popadnie. Znajdowałem je w portfelu, w kieszeniach, na stole, „w gazetach”, przeróżnych torbach, plecakach. Używałem jako zakładek do książek. Dlatego nie zdziwiłem się, kiedy w wypożyczonej po raz pierwszy w piaseczyńskiej bibliotece „Nieznośnej Lekkości Bytu” znalazłem złożony kredytowy. Inni – pomyślałem – mają tak samo…

Rzuciłem okiem na pierwszą stronę i po chwili wątpliwości stwierdziłem, że tak, na pewno – tego jeszcze w życiu nie czytałem. A przecież słyszałem! Tytuł nośny i popularny sam w sobie. Obiło się o uszy nie raz, nie dwa. Milan Kundera. Się wie. Przeczytałem strone i spakowałem książkę do plecaka. Wczoraj. Teraz, w pociągu, wyjąłem po raz trzeci (jadąc w kierunku Radomia dwa dni wcześniej też trochę czytałem).

Para usiadła na siedzeniach po drugiej stronie wagonu przed samym odjazdem pociągu. Jechałem kabanem. Przedziałów brak.  Open kurwa space. Wcześniej siedziałem sam na czterech „swoich” i po lewej miałem wolne cztery nie swoje. Lubię czasem takie poczucie intymności. Samotność. Samotność w średnio zapełnionym ludźmi pociągu. Teraz tam usiadła ta para. Rozmawiali. Ale nie słuchałem. Pociąg hałasował. Zaczytałem się.

Przerwałem , wyjąłem złożony kredytowy z końca książki (zawsze, kiedy czytam, tkwi między okładką a ostatnią papierową stroną. Tam gdzie często już spis treści albo inne informacje o wydawnictwie czy dystrybucji.) Poczułem potrzebę otwarcia, rozłożenia biletu i przeczytania zawartych tam informacji o gapowiczu. Nie wiem. To była mieszanina szoku oraz poczucia, że inaczej być nie mogło: Na bilecie widniało moje nazwisko, linia numer trzy w Radomiu i jakaś sierpniowa data.  Numer pojazdu, numer kontrolera.

Ani tego, ani żadnego innego egzemplarza „nieznośnej lekkości bytu” nie miałem raczej w rękach w swym całym życiu. Na pewno nie w ostatnich latach. Na pewno nie tu,  w Piasecznie. Na pewno nie podczas trzech ostatnich miesięcy, bo bez zająknięcia mogę wymienć tytuły książek, które wypożyczyłem z biblioteki od sierpnia. Pożyczam po dwie, na miesiąc, po czym przedłużam o dwa tygodnie. Bo zazwyczaj żadnej jeszcze nie skończyłem. I zazwyczaj nie kończe i w ciągu dodatkowych dwóch tygodni. Wtedy oddaje. Dłużej trzymać nie można. Sześć tygodni. To daje sześć książek na osiemnaście tygodni. To ponad cztery miesiące. Nie wypożyczyłem Kundery w ciągu tego czasu na sto trzydzieści cztery tysiące procent. Skąd ten bilet?

Można zgadywać. Ale odpowiedź jest tylko jedna: Pożyczam książki od maja tego roku.  Ktoś we wrześniu,  październiku czy listopadzie wypożyczył książkę, w której ja wcześniej  zostawiłem bilet. Jako drugą książkę wziął „nieznośną lekkość”. W pierwszej znalazł mój kredytowy. Użył go jako zakładki. Jak ja.  Użył go jako zakładki także w drugiej czytanej książce. Którą teraz ja pożyczyłem. I znalazłem swój bilet w września.

 

cdn

0Shares