chybiona ściecha ewolucji

Chybiona ścieżka ewolucji

 

Jakkolwiek głupio to nie zabrzmi, zawsze ciekawi mnie, co bym robił, gdybym nie robił tego, co robię. I nie chodzi mi o to, że będąc pszczelarzem oraz kulturystą, doglądam pszczół i podnoszę ciężary. A może byłbym nauczycielem muzyki albo architektem. Nie o to, nie no to.Chodzi mi bardziej o to, co bym robił w tej konkretnej chwili, gdybym nie był akurat tu, teraz, a gdzie indziej.

Tu mi oczywicie dobrze… Leżę sobie do woli, jak wstaje, idę do zadymionego kibla i – nie, nie, nie – nie sikam ani nie biorę prysznica, nie, ja tam palę. Zadymienie ma być większe i bardziej gęste. Potem wracam do komnaty. Sześć w niej osób. Ale cóż to za osoby! Różne, że ujmę to jednym słowem. A jak bym się pokusił, żeby ująć dwoma – bardzo różne. Opisywać ich nie mogę. Obowiązuje mnie tajemnica. Jaka? Nie wiem, nie pamiętam. Jakaś tajemnica. Spowiedzi, czy inna, że się o współplemieńcach wykolejeńcach, z którymi razem – się nie mówi. A tym bardziej nie pisze. Oczywiście ja o nich będę mówił i pisał, ale nie teraz. Bo nie o to chodzi. Z tajemnicy jestem zwolniony. Dlaczego? Kto mnie zwolnił? A kurwa moje pszczoły mnie zwolniły!… i sztangi.

Co bym więc robił? Sprzątałbym armagedon pozostawiony tam oj gdzie się że tak powiem bawiłem. Zamiatał, odkurzał, mył gary, polerował marmury, przecierał artykuły agd i rtv, prostował wertikale, szorował zlewy i wanny, praf firanki czy przecierał żaluzje i rolety, zbierał całe szkło z podłogi i innych przeznaczonych do konsumpcji powierzchni.

Potem zacząłbym gotować i konsumować to pożywne jedzonko, które przygotowałem. Ale to wszystko bym robił, gdybym na tyle dobrze się czuł, żeby to robić. A czy czułbym się dobrze, gdybym nie był tu, gdzie jednak jestem teraz? Raczej nie. Chyba nie.

A może? A może nie ma sensu się nad tym zastanawiać? Jak to nie! A co bym robił, gdybym nie był tu, w Houston, ani nie tam, w  tym bałaganie? Wtedy byłbym normalnie tam, gdzie  byłem przed feralna sobotą. Feralną jak feralną. Ona była z początku osobliwa. Bardzo atrakcyna była. I jak zapowiadała się już od popołudnia ciekawie, to potem było jeszcze lepiej. Byliśmy tu, i pojechaliśmy tam, a stamtąd jeszcze tam i tam. I działo się. I sobota szybko przerodziła się w niedzielę która to już cała stała się kwintesencją miejskiego objazdowego wieczoru kawalerskiego. Było wszystko. Nie trzeba wymieniać.

Ale gdyby w tą feralna a potem osobliwą sobotę pozostać w domu w którym mógł panować ten mir, co to go kocham ponad wszystko. W tym wieku człowiek mir domowy już sobie ceni. Oj bardzo.

Może został bym wysłany z jakąś szczególną misją „Wacek”? czyli by zrobić coś bez sensu a wymagającego wysiłku. A może wygrałbym w końcu ten konkurs literacki czy fotograficzny, w którym akurat nie wziąłem udziału. Może jechałbym na rozmowę o prace, wymarzoną prace magazyniera albo operatora wózków widłowych, tudzież opiekuna osób jeszcze bardziej kalekich ode mnie? Wszystko w innych miastach, wszystko w drodze, wszystko za granicą. Wszystko za funty i euro.

Mógłbym rąbać drwa, zabijać i uciekać, kochać..

0Shares