Szlachetna Porażka

Szlachetna porażka.

 

No to poszliśmy te zamki nad Dunajem do Łaźni i upiekło się dwie pieczonki na jednym ogienku. I spędziłem czas nią – czego ja potrzebowałem (ona potrzebowała „wyjść” w ogóle) i miałem o czym napisać do BlastingNews. Blasting News obiecało sto, może nawet 150 eurusów za tekst. W zależności od popularności. Ma to niby liczyć google analytics. Trzydzieści dni tekst „wisi” na stronie i potem można prosić o kasę. W przewodniku jest informacja, że google anal liczy toto na bieżąco. Można to sprawdzić wchodząc na swoje konto. Od  drugiego czy trzeciego miesiąca kwietnia pierdolnąłem już siedemnaście tych artykułów. Poszły. Opublikowano. Czasem szło lepiej, czasem gorzej. Raz publikowali od razu. Innym razem cały dzień musiałem poprawiać. Korespondujemy z korektorem. Z redakcją. Na razie każdy z moich tekstów jest wyceniony na nie mniej ni więcej tylko 1, słownie jedno Euro. Bajki nie ma. Po wypłatę można ubiegać się po tych trzydziestu dniach po publikacji. A też tylko wtedy, kiedy suma przekroczy Euro 50.

Napisawszy,  nie otrzymawszy, straciwszy nadzieje, ale czas miło spędziwszy – postanowiłem podgotować. Od tygodni już się szykowałem na kotlety. Po ojcu na Świętokrzyskiej zostały tony kaszy gryczanej unijnej darowanej przez bogate kraje Europy zachodniej nam, uboższym a głodnym. Wygogolowałem dania z kaszy. Wybrałem kotlety. Potrzebne tofu, sos sojowy, czosnek, pieprz, ziarna słonecznika, bułka tarta i takie tam. Wziąłem i zaopatrzyłem się. Czekałem. Moje życie to nie tylko konglomerat sprzeczności ale też chaos geograficzno- mieszkaniowy. To jestem tu, to tam, to zjem „na mieście”, to w knajpie, to u tej, to u tego. Jednak czasem i podgotuje tu, na Świętokrzyskiej. Zawsze jakaś zupka jest. Jakieś pieczywo. Jakiejś wędlinki czy warzywka.

Przyszedł czas na kolety z kaszy gryczanej z tofu. Zrobiłem je wczoraj. Jako że prawie cały dzień spędziłem na chacie, już pod wieczór podnudzałem się: oglądałem tv, czytałem, pisałem te gówienka do Blosting News, coś do gazety, facebook, onet, kurwa, ileż można. Poszedłem do sklepu jeszcze po to i owo i zacząłem robić kotlet. Zrobiłem. Natasza wróżyła, że nie osiągnę mistrzostwa Azjatów, którzy podobne rzeczy przygotowują na prawdę smacznie. No i miała racje. Ale problem mój polega na tym, że chyba dałem za dużo kaszy, a za mało tego tofu, tego sosu sojowego, tego czosnku, tego pieprzu. I dlatego kotlety z kaszy gryczanej z tofu są za bardzo gryczane, a za mało tofu i za mało sojowe, pieprzne. Za mało czosnkowe.  Ale będę jeszcze robił. Poprawie się. Obiecuję poprawę.

Na tych zamkach nad Dunajem wpadł był mi w ręce RIK – Radomski Informator Kulturalny. Dzieje sie! Nie chce mi się, ale połażę. Znajdę czas i na te popołudniowe, wieczorne czasem pójdę. Choć jako morning person wstaje wcześnie rano i działam, a wieczorem dętka, to jednak się wezmę i przełamię. Co się będę łamał, wezmę i się przełamię.

22 kwietnia pójdę na jakieś VII spotkanie z kulturą żydowską „ŚLAD” w Resursie, 23 na spotkanie autorskie z Magdaleną Tuli (nic nie czytałem, nie zabiorę głosu, chyba że będę pijany), a 24 w Miejskiej Bibliotece Publicznej spotkam się z prof Pińkowskim, który będzie pokazywał swoje prace.

Taki mam plan. I tego się będę trzymał. Więcej czosnku i sosu sojowego o tofu  nie wspominając i wszystko będzie dobrze.

 

 

0Shares