Zewnętrzna Sterowność

Zewnętrzna  sterowność

 

Dwa razy nie wszedłem dziś w interakcje z człowiekiem, którego wydawało mi  się poznałem: w autobusie z miasta na hacjendę widziałem – zdaje się – swojego chrzestnego. Pamiętam go z dzieciństwa. Nie spotkałem od dnia może nawet samego chrztu. Czyli 30 lat. Wysiadał nie na tym przystanku co się spodziewałem, gdzie mieszkał kiedyś. Zanim przejechał ten przystanek byłem pewien że to on. Potem już straciłem to niepodważalne przekonanie, ale wrażenie, że to on – pozostało.

Potem do sklepu na osiedlu wchodził gość, który przypomniał mi człowieka pomagającego ojcu w różnych koniecznych do egzystencji „niestosownościach”. Pomyślałem, że jeśli mi odłączą, będę miał do niego numer – także mi pomoże. Myślałem o tym już wcześniej, jak zdobyć telefon. Teraz wchodził do sklepu, podbiegłem nawet, ale kiedy przywiązywał psa do barierki a ja byłem już przy nim, wydał mi się jednak kim innym, i odpuściłem…

Byłem w Technikolorze w Piasecznie. Dzień wstępny, próbny w pracy. Jakie stanowisko? Do wyboru: produkcja, pakowanie, magazyn, wózki widłowe. Uprawnienia pan ma? Mam. Jedna rekruterka widzi mnie na produkcji. Inna na magazynie na tych wózkach. Ostatecznie wysyłają mnie na próbną jazdę wózkiem widłowym przednim elektrycznym. Bo były i boczne. Też chyba elektryczne. Uprawnienia mam na spalinowe. Ale kogo to w ogóle. Wsiadł jeden. Jechał nerwowo, ale jechał. Pojechał, dojechał. Wsiadł drugi, lepiej czy gorzej. Też.  Pojechał drugi. Nerwowo. Zmienił wózek na boczny. Jako tako toto wyglądało. Wydawało się, że i mi pójdzie. I mi się wydawało. Moje wydawanie się graniczyło z pewnością: dam sobie radę. Zgłosiłem się na ochotnika. Że pojadę jako trzeci.

Wsiadłem. Usiadłem. Przełącznik „przód” „tył” miałem pod kciukiem. Na pałąku, który dzierżyłem w prawej. Gaz pod stopą. Zwolniłem ręczny a instruktor stał jeszcze obok mnie i kiedy upewnił się, że jadę, że rozumiem, że wszystko dobrze, odszedł. A ja jechałem. Do tyłu. Tyłem. Powoli. Wykręciłem tak, że jeszcze nie wjechałem w alejkę z półkami. Obok mnie sterty. Za mną kantorek szklany, dalej inne wózki, cała hala wokół. Ośmiu stojących kandydatów nieopodal. Stali. Parzyli. I ja stanąłem. Stałem.

I nagle pojechałem. Przełącznik „przód” „tył” nie zareagował na mojego kciuka. Pojechałem w tył. Przerażony tym, że jadę w tył, a nie, jak chciałem, w przód – dodałem gazu. Potem już wszystko poszło szybko…

Huk! Trzask! Krzyk! Zatrzymałem się z szarpnięciem. Zamarłem. Stałem bezpieczny ale miałem świadomość, ze coś poszło nie tak, miałem jechać prosto, w alejkę i tam wykonywać manewry widłami. A pojechałem w tył, szybko, uderzyłem w coś, potłukłem, połamałem,  zatrzymałem na ostro. Instruktor wyszedł z alejki. Poszedł tam, żeby obserwować mnie, jak manewruję widłami. Ale ja tam nigdy nie dojechałem. On  teraz szedł powoli , milczący. Obejrzał to, co zostało z mojego nagłego zaparkowania z tyłu. Co? Ja nie wiedziałem. Spojrzałem raz w tył. Byli tam żyjący ludzie, stojący szklany kantorek, także wszystko cacy. Nikt nie zginął, szkło nie zbite, konstrukcja stoi. On jednak zaklął. Głośno i siarczyście! Nie wiem co go tak zdenerwowało. Kilka wygiętych słupków postawionych tam chyba właśnie po to, żeby wózek prowadzony przez jakiegoś czubka nie wjechał w ludzi  w kantorek. Więc co? Więc wszystko ok.  A ten klnie. Niezrównoważony.

0Shares