Somatyzacja poczucia winy na ból kolana
Zaczęły zmieniać się we mnie stare przyzwyczajenia. Profil osobowości. Zasypiam jak zawsze – wcześnie wieczorem. Ósma, dziewiąta – to wszystko. Śpię. Ale nie wstaję już jak dawniej o trzeciej, czwartej w nocy. Wybudzony. Obudzony. Gotowy do działania. Często, jak było co robić, ludzie nie przeszkadzali, znaczy ja nie przeszkadzałbym swoją działalnością ludziom – działałem.
A teraz śpię. Rano nie che mi się stać. Szósta? Zbyt wcześnie. Siódma? Zbyt rano? Ósma? Może się zwlokę, ale z trudem.
Teraz dla odmiany chodzę. Łażę po chałupie i gadam sam do siebie. W taki deseń. Idę do sklepu. A po co masz iść do sklepu, jak nie masz nic doi kupienia? No tak… prawda. To może zjem coś. Ale po co masz jeść, skoro raz nie jesteś głodny, bo dwa, przed chwilą żarłeś? No tak. Prawda. To może wsiądę na rower i pojadę. Idę. Ale po co masz teraz iść na rower?! Jesteś zmęczony, dopiero co wróciłeś, temperatura na zewnątrz przekracza granice nie tylko rozsądku, ale też dobrego smaku. Siedź! Siedzę. Telewizja. Komputer. Telefon. Myślę. Liczę w pamięci brakujące pieniądze. Wydanych nie liczę, nie jestem masochistą, choć przecież autodestrukcja u mnie silna.
W ogóle nie idź do sklepu, bo raz że nic nie potrzebujesz, a nawet gdyby (zawsze przecie coś by się znalazło) to nie wydawaj tych pieniędzy, co ich tak nie masz. Ale mam! Targuje się sam ze sobą. Mam, o, wyjmuje portfel, liczę, są, jeden banknot, dwa, a nawet trzy. Ale przecież szkoda. A właśnie że nie szkoda, bo przecież zawsze są jakieś następne pieniądze! Nie ma tak, że te wydasz i więcej nie będzie. A jak tak właśnie będzie? Może tak być? Może. Nie może. To nie idę ze względu na upały. I strupa na kolanie. Dla kamuflażu musiałbym założyć dłuższe krótkie spodenki, a to w taką pogodę zbrodnia.
O, i bilon leży. I kusi. A może loda? Tego w chuj dobrego big milka fruity parrot. Na loda tak. Ale tylko po loda? Przecież jeszcze udko kurze pieczone by się przydało. Się lubi. Do może jednak? Ale przecież nie jestem głodny, jestem zmęczony, jest upał, pieniądze jak to pieniądze – tylko niektórzy mają do nich szczęście bezwzględne. Ja mam względne. Raz więcej, raz mniej, raz w ogóle. Na trzeźwo za mało, na pijano bez znaczenia.
Chyba łapie mnie parkinsonizm. Mam nawet o czym pisać. Ale jakoś fizycznie to klikanie stukanie w klawiaturę mi nie wychodzi. Kiedyś to miałem jako taką wprawę. Jest coraz gorzej. Znaczy lepiej nie będzie. Pod tym względem. Lepiej stukał już chyba nie będę. A jak nie miałem przez chwilę komputera, a chciałem coś napisać to jak patrzyłem na zeszyt czy jakąkolwiek białą kartkę – drżałem z przerażenia. Strach przed papierem mam. To znaczy dolary dalej przyjmuje….
Więc, co o tym myślisz?