Na Górniczej żółwie miałczą
Co tam słychać na Górniczej? Ja coraz mniej słyszę, choć relacje – po owej pamiętnej nieszczęsnej rewolucji – coraz lepsze. O tym co słychać na Górniczej raczej cicho sza. Nie ma co rozkminiać. Pewne rzeczy powinny pozostać w domu i pozostaną. W tamtym domu. Co w moim domu? W domu mieszkaniu w którym mieszkam? Ano wróciłem nad ranem. Umyję się trochę, zjem i pójdę po małe zakupy. Potem pobiegać. Pada, zimno, ale postanowiłem biegać: trzeba dojść do jakiej takiej formy przed wyjazdem do we Wiednia.
Mam na tyle dobry humor, że podśpiewuje razem z radiem. Kiedy fałszuję, radio milknie znacząco (słucham radia internetowego, zadażają się chwile ciszy, przerwy w przesyle, przysiady w przechyle?).
Mam dobry humor, mimo tego, że idę po zupkę dla biednych. A tam sami alkoholicy. Ale jak każdy alkoholik, myślę, że jestem w jakiś sposób od nich odmienny, lepszy. To immanentna cecha każdego alkoholika: jak świat światem, każdy alkoholik myśli, że jest od innych alkoholików lepszy. Inny. Więcej może wypić, albo właśnie wystarczy mu mniej. Lepiej się ubiera. Nie zaniedbuje się aż tak. A jak się zaniedbuje, to twierdzi, że taki ma styl i ci, co o siebie dbają, są słabsi. Jego model picia jest lepszy od modeli picia innych. W życiu przydażyło mu się dużo bardziej zajebistych przygód, niż innym. Alkohol działa na niego bardziej euforycznie, niż na innych alkoholików, którzy częściej upijają się na przykład na smutno. Każdy alkoholik łudzi się, że radzi sobie jednak trochę lepiej, niż inni. A jak ma cieżko – i przez to jest wyjątkowy i lepszy, bo spotkał go taki paskudny los. Wyjątkowy. Wyjątkowość. Odmienność. Lepszość. Wszystko to ułuda każdego pijącego. Więc ja idę po zupkę dla biednych, a tam sami alkoholicy, ale ja przecież inny, lepszy, nawet czasem pachnący, nawet potrafie o tym mówić, co tam mówić, pisać! I jeszcze jako takie relacje z bliskimi potrafię budować i utrzymywać. No niebo. No kurwa niebo. A jak kto z boku spojży, to w kolejce po zupkę dla biednych wszyscy tak samo żałośni. Podejrzewam.
Ale dobry humor mi dopisuje. Mimo wszystko. Idę po zupkę dla biednych, bo oszczędzam na misce. Nie to, że nie mam co żreć. Mam, ale idę, żeby mieć więcej, wydać mniej. Bo przecież trzeba ooszczędzać. W tym przypadku na wyjazd do we Wiednia. A tu rachunki, a tu opłaty, a tu długi. Więc po zupkę. Zawsze parę groszy się zaoszczędzi. I tak robi tak część z tych nieszczęśników. Mają emerytury, renty, inne dochody, ale albo głodowe, albo po prostu chcą na kupowaniu jedzenia zaoszczędzić, żeby mieć za co pić. Są tacy, co nie piją. Ale chyba ich nie wielu. A śwród nich ja. Przecież ja nie piję! Ja jestem lepszy! Ja oszczędzam na wyjazd do pracy do Europy Zachodniej! A w kolejce po zupkę pewnie tak samo żałośnie wyglądam. Ech….
Mam dobry humor, bo pobiegłem. Rower odstawiłem jakieś dwa trzy tygodnie temu, wraz z początekiem kalendażowej jesieni (czegoś się trzeba trzymać). A kondycja? Całe lato jeździłem, to była. Więc pobiegłem z ciekowścią. Wczoraj dałem rade, ale wczoraj było próbnie, wstępnie, sprawdzająco. Dziś poprawiłem. Ten sam czas. Ten sam dystans. Tyle że mżawka. Nawet przyjemna. Przypomina mi się bieganie w stronę Otwocka Wałem Międzysyńskim w stolicy. Ile lat temu? Cztery albo pięć. Kto spamięta? Wtedy był gorący jasny czerwiec. Teraz ciemny koniec października. Samopoczucie podobne. Samoświadomość większa. Straty zdrowotne potężniejsze. W doświadczenie bogatszy. A biegam wciąż tak samo. Nie szybciej, nie wolniej. Nie bliżej nie dalej. W sam raz se biegam.
Więc, co o tym myślisz?