U wybrzeży Stawu na Ustroniu…

U wybrzeży Stawu na Ustroniu…

 

„Pewnego dnia pokłóciliśmy się, a ona nie wróciła do domu…” Tak mogłoby się zaczynać. Podobnie zaczął się artykuł na Onecie. Taki miał tytuł. Jeśli ja tak zaczynam, co to znaczy? O kim mowa? Z kim mógłbym pokłócić się, a ona wzięłaby i wyszła z domu. I nie wróciła?

Kto nie wrócił? Kogo mam szukać? Utraconej goności? Niezaspokojonej ambicji? Nieosiągalnej wiary? Ostatniej sennej mary? A śniło mi się!

Nad samym ranem. Ostatni z serii sen. Na jakimś nasypie skarpie stałem z kolegą Fotakiem i jeszcze jednym niezidentyfikowanym facetem. Zmierzachało, albo raczej było wcześnie rano. Szaro. Mieliśmy się zabawić. Podpić zapewne, zapilić na pewno. W rękach koledzy obracali monety. Fotograf miał piątkę, młodszy mniejszy tylko dwójkę. Ja miałem dobry humor i chciałem się od zabawy wymigać. Tłumaczyłem, że idę z dziećmi na godzinkę do American Corner. Tam będę musiał zachowywać się odpowiednio. Będzie dziewczyna. Matka dzieciom. Będę musiał coś powiedzieć po angielsku. Pamiętam dokładnie słowa, jakimi się tłumaczyłem. „Ja znam dość dobrze angielski, ale jak zapalę, ze wstydu nic nie powiem…”.

Skarpa nasyp to były trochę trybuny piłkarskie. Jednak zaraz okazało się, że w dole nie ma boiska piłkarskiego, są tory i zaraz ma jechac tamtędy pociąg. Więcej ludzi. Wokół – okazało się – jest więcej ludzi, którzy czekają. Pocigać nadjeżdżał i wszyscy zaczęli zbiegać w dół po zboczu. Jakby pod pociąg chceli wbiec. Ale nie. Oni czekali na jego przejazd. Albo jeszcze przed pociągiem, albo zaraz po jego przejeździe chcieli osiągnąć drugą stronę torów. Po co? Nie wiedziałem. Ale biegłem za wszystkimi. Ze wszystkimi. Pociąg przejchał. Okazało się, że po drugiej stronie torów jest siatka ogrodzenie druty kolaczaste pod napięciem w ogóle strzeżone. Chodziłem i szukałem dziury przejścia. Większość już jakoś się na drugą stronę przedostała. Co tam było? Po co tam przechodzili? Szedłem wzdłóż ogrodzenia, a tam wielu ochroniarzy. Oni w jaskrawych zielono żółtych ochroniarskich kamizelkach. Ja w  koszuli w kratę. Raczej stonowanej. Ale choć musieli widzieć, że szukam przejścia na drugą stronę ogrodzenia, nie zwracali na mnie jakby uwagi. Jeden szedł przede mną, jakieś 10 metrów, za mną kilku innych, ja szukałem przejścia. I znalazłem. Na wysokości klatki piersiowej miałem w siatce ogrodzeniu dziurę. Mogłem przeskoczyć. Przemknąć się. Spróbowałem. Udało się. Po drugiej stronie była słoneczna plaża nad niebieską spokojną rzeką. Plażowicze.

Po co się tam znalazłem? Nie wiedziałem… Nie było już moich kolegów. Dużo obcych ludzi wypoczywających nad brzegiem rzeczki. Sielanka. Plaża jednak nie płaska. Ale stroma. Stromo do koryta rzeki schodząca. Więc musiałem uważac na każdy krok, żeby nie spaść. Nie upaść. Inni jakoś leżeli siedzieli na ręcznikach kocach, i nie przejmowali się. Zdawali się nie wiedzieć, nie zdawać sprawy, że za ich plecami jest siatka płot, a za nim tory, a za nim świat, gdzie tłumy ludzi czekają na przejazd pociągu. By zaraz biec i szukać szczęścia. Szukać przejścia. By dotrzeć na polażę.

Sam nie wiedziałem, co mam tam robić. Jednak blask ciepłego słońca i jakaś idylla sprawiały, że chciało się tam zostać. To było dobre miejsce. Nie do końca bezpieczne. Nie do końca było wiadomo, dlaczego tam się jest, ale o niebo lepiej, niż na skarpie po drugiej stronie siatki płotu, z kibicami, z pomysłem na ryzykowną zabawę, w szarości, z pociągami i torami w dolinie.

Jak to bywa, obudziłem się.

0Shares