Kosmiczny gratis
Nadal dziś nie miał swojego dnia. Podobnie ja. On przegrał w pierwszej rundzie Australian Open. Po długiej i czasem zaciętej walce uległ swojemu koledze, też Hiszpanowi Fernando Verdasco. A już wygrywał dwa do jednego w setach, a już wygrywał dwa do zera w gemach w secie piątym. Przegrał.
Moja skromna genialna osoba poszła wyszła żeby załatwić to i owo. Na mróz. Na ten mróz. Ma być wi-fi na chacie, bo teraz jest tak, że czasem jest, czasem nie ma i to nie na każdym urządzeniu. A wi-fi potrzebne. Poszedłem wyszedłem też żeby odebrać legitymację członka osoby, bo miała być do odebrania już w piątek (dziś jest wtorek). Nie odebrałem, bo jeszcze nie było. Może będzie jutro. Niech mnie w dupę pocałują. Nie potrzebuję legitymacji aż tak, żeby dwa dni z rzędu pół grodu radomskiego autobusami krosować w szerz i wzdłuż. Poszedłem też do jednego urzędu, co by se skombinować dofinansowanie do turnusu wczasów w jakimś niemieckim czy szwajcarskim uzdrowisku. Albo kurwa na księżycu. Bo właśnie tak – latem pojadę do tak zwanych wód. Chciałoby się powiedzieć, że jadę leczyć jakąś tak literacko atrakcyjną gruźlicę czy inny koklusz. Ale nie. Będę się leczył na nieistniejące choroby, będę przechodził rehabilitacje mało rzeczywistych schorzeń, będę wypoczywał po mało wyczerpującym okresie poprzedzającym turnus. Dofinansowanie jest dofinansowanie. Jakbym dostał dofinansowanie na strzyżenia psa, załatwiłbym psa.
Nic nie załatwiłem. Nie miałem skierowania od lekarza. A powinienem mieć. I powinienem pamiętać, żeby mieć, bo już raz składałem takie pismo. Rok temu. Jednak ta moja pamięć. Pogorszenie pamięci i koncentracji… Jeden z pierwszych symptomów nadchodzącego czegoś, czegokolwiek, albo niczego. Ale mam. Nie pamiętałem, mam pogorszenie pamięci i koncentracji, nie mam skierowania, nic nie załatwiłem. To wi-fi też piosenką jest przyszłości. Nie moja umowa, nie mój sprzęt, nie mi to załatwiać. Nie moje małpy, nie mój cyrk. Ale dowiedziałem się co i jak. Teraz wszytsko w rękach rąk. Tych rąk. Tej ziemi.
Miałem jeszcze jechać do nory i sprawdzić pocztę. Stałem na przystanku koło Krokiecika. 25 za piętnaście munut. 14 za dziesięć. 16 za sześć. Gdzie jedzie szestnastka? Na Sempołowskiej. Kto zacz? Nie mam pojęcia. Ale wiem, że blisko Górniczej. Więc olewam Świętokrzyską. Zimno. Wracam do ciepłego domu. Tego domu.
Chciałem jeszcze odebrać spodnie z Suwaczka. Suwaczek jest w M1. W Suwaczku są panie co szyją i łatają. Spodnie moje zakupione jeszcze w 2010 w ciucholandzie na Targowej w Wawie mają kolejną dziurę. Jest to trzecia z dziur większych. Dziury mniejsze też są, ale się nie liczą. Spodnie już w pamiętnym 2010 przechodzone były i nadwyrężone. I choć później nie zakładałem ich często (były to tamtego czasu spodnie nie w moim typie, nie pasujące mi stylistycznie, bo ja się nie znam, a spodnie wybierała dziewczyna, co się zna, więc spodnie ok, modne, na czasie, tylko mi nie w smak) to od jakiegoś czasu zaczęły pojawiać się na nogawkach większe dziury. Teraz już jestem z modą za pan brat i mam wiedzę, tę wiedzę, że dziury są ok, więc jak lato, latałem w spodniach dziurawych, ale kiedy zrobiło się chłodniej, postanowiłem łatać. Załatane widoczne dziury też są chyba ok, więc czuje się tych spodniach dobrze, cztery pięć sześć lat minęło, zanim ich rurkowany kształt przemówił do mnie zrozumiałym aksamitnym głosem i spodnie dziurawe, teraz łatane, zaczęły dobrze leżeć na mojej kształtnej dupie.
Idę dziś jeszcze na koncert jazzowy. Będzie grał amerykański saksofonista z zespołem. W Łaźni. Tej Łaźni. Wypadałoby się dobrze jakoś ubrać. Zalatany by spodnie załatać byłem modny. Kiedy spodnie leżą w Suwaczku i doznają kolejnej fastrygowej reanimacji, ja zmuszony jestem założyć inne, mniej szałowe. Może nawet zdobędę się na jaką konfekcyjną ekstrawagancje? Założę kapelusz i pójdę w krótkich spodenkach? Plus szelki. Te szelki.
Więc, co o tym myślisz?