Pompa ciepła
Jedno muszę wyznać, do jednego się przyznać. Jakoś tak jesienią zeszłego roku, jakoś tak, kiedy lato już osłabło i staczało się do ostatecznego ochłodzenia, wtedy miałem myśli raczej depresyjne. A trzeba sobie powiedzieć: miało się co ochładzać! Trzeba powiedzieć, przypominać chyba nie ma konieczności. Ciepło było latem tamtego roku. Kilka dni pod rząd panowały jakby upały. Jakby ciepło się rozsiadło na jakiś czas nie do zniesienia. Maratony dni słonecznych, skwarnych się przydarzyły. Cykl rozognienia kosmicznego jakoś na przełomie czerwca czy lipca, czy może jeszcze w sierpniu? Git planeta kopsała żaru tamtego lata. „Tamto lato” to określenie najbardziej precyzyjne, na jakie mnie stać. Nic więcej nie powiem. Nic więcej nie pamiętam. Wiem tylko, że było ciepło, że się działo. Czy to w związku z tym ciepłem się działo, czy bez żadnego związku się działo, ale sie działo.
A potem, jakby to powiedzieć, się zesrało. I jak się zesrało, to ja miałem myśli raczej przyziemne, nie lotne szybujące. No nie wyobrażałem sobie tej zimy. No nie widziałem możliwości takiej, że przyjdą dni mroźne, nadejdą śniegi i słoty, ja będę trwał? Nie widziałem tego, nie chciałem widzieć, nie mogłem. Nie wiem dlaczego. Nigdy wcześniej nie zdarzyły mi się podobne rewelacje. Żeby sobie nie móc wyobrazić?! Żeby czarnowidzieć sezon biały? Żeby w ogóle na jakimkolwiek poziomie rozważać upływ czasu i swoją podczas tego upłynięcia kandycję? Nigdy wcześniej, mam nadzieję – nigdy później.
Teraz chyba już zaraz zima się skończy, ja nie mogę sobie przypomnieć szczegółów mojej niewiary w zimy przetrwanie. Dlaczego wątpiłem? Niejedną lekką, ale i niejedną cięższą zimę przetrwałem i nie wątpiłem ani przed, ani w trakcie, ani tym bardziej po. Dlaczego w roku pańskim 2015, podczas odchodzącego już super extra mega upalnego lata zacząłem odczuwać coś w rodzaju rezygnacji? Czy te upały mi rozum odebrały? Czy wybuchy tamtego lata na słońcu silniejsze były niż przedtem i potem i w związku z tym zdrowy rozsądek straciłem? A może inaczej, przeciwnie właśnie, za sprawą wysokich temperatur włączyły się u mnie jakiś rezerwowe rejestry? Uzyskałem dostęp do nie eksplorowanych wcześniej rejonów? A tam oceany niewiary? Grzęzawiska wątpliwości? Ektoplazma rezygnacji?
Przetrwałem. Udało się. I nawet nie było zbyt ciężko. Nie było jakichś specjalnych, hiszpańskich ani innych schodów.
Żeby tylko teraz za sprawą jakiejś sprawidliwości dziejowej, jakiejś kompensacji nie stało się tak, że jak już ta wiosna przyjdzie, to ja jej nie przetrwam. Bo jak na zimę patrzyłem ponuro, tak na wiosnę z nadzieją! Jak w przetrwanie zimy wątpiłem, tak swoją „działalność” wiosenną widzę kolorowo! Jak podczas miesięcy ciemnych i zimnych miałem w tym sezonie zejść, to teraz mam kwitnąć. Ale jak pierwsze się nie sprawdziło, i przetrwałem, tak drugie także może nie dojść do skutku, i nie dam rady. I tak źle, i tak nie dobrze. Lepiej było zimy planowo nie przetrwać, niż teraz, kiedy z założenia prosperita i luksus, ja na psy zejdę i nie dam rady.
W dodatku mam problemy z opanowaniem Katatdori Aihanmi Kotegaeshi. Życie nie jest takie proste… Choćmy na wódkę!
Więc, co o tym myślisz?