Rzygać już się chce na tą polaryzację, ale i tego Lanego Poniedziałku są plusy oraz minusy. Plusem jest to, że normalny człowiek, a taki męczy się w pracy, nie musi iść tego dnia do roboty. I to zazwyczaj nie jest pierwszy dzień, kiedy nie idzie. To zazwyczaj jest trzeci dzień z rzędu, kiedy nie idzie. Śpi wtedy dłużej, chociaż czasem dzień już tak długi, że noc krótsza. Jak zmiana czasu z zimowego na letni wypadnie w Wielką Niedzielę, to już drugi dzień z rzędu w którym zarywa się jedną godzinę nocy.
Niewątpliwym minusem jest tradycja polewania wodą. Osobiście mam z tym problem szczególny. Jako jednostka aspołeczna, przez większą część życia święta spędzałem sam. W Śmigus Dyngus zawsze zadawałem sobie pytanie – polewać wodą sam siebie, czy raczej nie. Dodatkowo wody nie lubię ogólnie. Gdyby nie zaszczepiona we mnie przez rodzaj żeński wiedza, że człowiek nie myjący się w ogóle traci na atrakcyjności ,a w konsekwencji można mu – nie umytemu – odmówić seksu, z tego, i tylko tego powodu, że się któryś dzień z kolei nie umył, gdyby nie ta wiedza, a też już przyzwyczajenie, bo wielka jest siła przyzwyczajenia, jak powiedział starożytni filozof, gdyby nie to, nie myłbym się. Co dopiero polewał wodą, kiedy dopiero co zaczęła się wiosna?! Latem w upały wolę zostać w czterech ścianach mieszkaniach blokowiska i oglądać w telewizji Szaleństwa Majki Skowron, niż jechać nad wodę. Co dopiero zimą jesienią wiosną…
Nie lubiąc być polewanym, nie powinienem lubić polewać. Ale powiedzenie nie rób drugiemu co tobie nie miłe śmierdzi dydaktycznie, więc innym robię często to, czego sam nie lubię. I te odwieczne fundamentalne pytania! lać wodą kiedy jeszcze śpią, czy już jak wstaną? Lać wodą z wiadra, czy małej sikaweczki? Lać bez opamiętania, czy lać oszczędzając wodę a też puszcze Białowieszczańską, oraz wszystkie lasy tropikalne i deszczowe Brazylii czy innego Peru, bo to wiadomo – zmoczone trzeba wysuszyć, użyć do tego energii, do której wyprodukowania należy ściąć kilka zaatakowanych przez robaka drzew.
Plusem jest też to, że zazwyczaj w Lany Poniedziałek jest co żreć. Jest to drugi dopiero oficjalny dzień świąt. Już od kilku dni rodzina, bo czasem na horyzoncie życia człowieka taki twór się pojawia, kupuje gotuje gromadzi smaży piecze przeróżne potrawy. Także w lany Poniedziałek lodówka zazwyczaj pełna, co więcej, jest trochę dań naprawdę smacznych, bo przyniesionych przez innych.
I dalej: ludzie powiadają, że to radosne święta. Religijne, ale radosne. Że zmartwychwstał. To co? Że się urodził, mniej radosne? Bardziej radosne, że dopiero jak umarł zabili szczezł, i nie znaleźli go w jamie, przez co uznali, że zmartwychwstał, to radośniej? To mnie tylko utwierdza w przekonaniu, ze życie prawdziwe polegać ma na ciągłych upadkach. Z których należy co prawda powstać, ale żeby powstać, trzeba najpierw upaść i tak dalej…
A już miałem dorosnąć. Wiara katolicka, tak mi obca, tak jednak deklaratywnie powszechna w tak zwanym społeczeństwie, dorosnąć mi nie każe. Nakazuje mi wierzyć w zapłodnienie bez ruchanka, w zmartwychwstanie po ukatrupieniu, w odkupienie grzechów, czyli wolność ich popełniania, w miłość Boga jedynego nieistniejącego większą do niewierzących i błądzących, niż do wierzących, co jest samo w sobie paradoksem zgrabnym i zabawnym, a też przekonującym.
Rzeżucha pachnie i śmierdzi zarazem.
Więc, co o tym myślisz?