Głód to jest energia
Popłynąłem. Motorówką po Wiśle. W tą i z powrotem i tak jeszcze raz. Od mostu do mostu. Trwało to około godziny. Koszt wycieczki to 350 złotych. Pewnie w promocji. Nie wiem na pewno, ale domniemuję. Natasza znała „kapitana”. Było nas piątka dorosłych i dwójeczka dzieciaków. Koszt jednej osoby, przemnożony przez liczbę osobników pływających, wedle moich obliczeń, poczynionych na podstawie tablicy informacyjnej, wiszącej na ścianie nadbrzeżnej knajpy, to więcej niż te trzy i pół stówy.
Mniej niż trzy i pół stówy kosztuje karnet trzydniowy do Jarocina, a też druga transza drugiej raty opłaty za obóz sportowy, na który jadę. Mniej niż trzy i pół stówy dałbym za dziesięć książek, które mam marzenie przeczytać. Mniej kosztowałyby ciuchy wszelakie na lato, jakich mi brakuje. Nawet dobry but to mniejszy koszt niż 45 minutowe zapoznanie się w „rzeczną stroną miasta”. Bilet lotniczy do Katanii jest tańczy niż te paredziesiąt minut z nurtem i pod prąd rzeczny. Nie zdradzę chyba wielkiej tajemnicy firmowej ani prywatnej, ani nie skompromituje się przy ludziach, jeśli dodam, że trzy i pół stówy to mniej więcej jedna trzecia moich teraźniejszych miesięcznych zarobków w Medicover.
Ale sobie połynąłem! Nie ja płaciłem. Chociaż był pomysł, żebym partycypował w kosztach. Prędzej bym oddał bezdomnym.
Nie miałem przy sobie aparatu. I mała strata. „Rzeczna strona miasta” niczym specjalnym nie urzeka. Nie zauważyłem po drodze pół kadru, który wart byłby celowania obiektywem. Naciakania spustu migawki. Panorama tych kilku wysokościowców, a właściwie ich brył, konturów na tle nieba, połączonego krzaczorami z mętnym nurtem królowej polskich rzek, ta panorama to motyw zbyt zgrany. Czy zachód słońca, czy kibel w nocnym lokalu, jeden chuj.
Za 350 pln mogę przetarzać popołudnie. I zahaczyć o wieczór. Jak dobrze pójdzie, potknąć się o czerń nocy. Jeśli bóg nieistniejący łaskaw – rano zostanie na piwo. Roztrwonienie 350 w ciągu popołudnia to żaden wyczyn. Przechulać i nie mieć z tego ani żadnego pożytku, ani żadnej długofalowej satysfakcji, już lepiej. Ale tego nie umiem nawet ja. Ja jak zaszaleje dzień przed, może i mam kaca, może i nie mam formy, może i jestem lżejszy o te 350 zyla, może i poza chujowym samopoczuciem mam z tego nie wiele, ale jednak mam. Co zaszalełem, to moje. Zostaje w pamięci, na jakiś czas rajzery się odechciewa. A to jest plus bezdyskusyjny. Bo jak to by było, jakby się chciało szaleć czas cały? Są lepsi. Tylko dzieci są w stanie zatracić wydać więcej. Tylko na dzieci można wydać więcej i już na wstępie pożegnać korzyść jakąkolwiek.
Lubię fajsbooka. Kiedyś czaiłem się na każde kolejne zaproszenie. W końcu ilość znajomych świadczy o towarzyskim usytułowaniu! Od jakiegoś czasu jest bajka. Coraz częsciej piszą do mnie miłe dziewczyny. Nazwiska i imiona obco brzmiące. Czytałem kiedyś w NIE artykuł o laskach, które pokazują się na portalach społecznościowych. Czekają na jak największą liczbę polubień. Nawiązują z rzeszami facetów/ fanów coś w rodzaju flirtu. Kiedy spłynie na ich próżne jestestwa ocean pochlebstw, wybrać raczą jedną lub drugą rybkę z sieci i umawiają się z nią na randkę w realu. TE osoby piszą teraz do mnie. Coż ja mam zrobić… Zaproszenia przyjmuję, czasem odpiszę grzecznie, że owszem, polubię stronę, pomyślę o randce…
Grono znajomych rośnie. Czy rośnie też na tyle potrzeba na dziwne podniety, żebym ja wczytywał się w takie teksty?!: „Hy baby, I ask you to join in my website!!! if you join me very grateful already contributed to enliven my site. And maybe we could have a date on a holiday to come and I love romantic life !!! I hope you can treat me gently and lovingly as we flirt : *” Michelle Propst
Bloody hell!!
Ciekawy artykuł, bardzo dobrze to opisałeś i według mnie masz racje głód to energia !