Włos zapuszczam do roli
Kiedy walczymy na ostre jak szydło w piątki słowa, ona zarzuca mi, że jestem bardzo nieszczęśliwym i chorym człowiekiem. Nie zgadzam się. Jestem średnio nieszczęśliwy i tylko średnio chory. Urodziłem się w czepku, co zapobiegło utopieniu mojej egzystencji w oceanie smutku i zgorzknienia. Także to, że uprawiałem sport za młodu. To pozwoliło mi przeżyć. Paść i powstać. Nie raz. A radość ze zmartwychwstania jest długa, niezmącona i intensywna jak nic innego.
Poczucia humoru specjalnego nie mam. I dlatego jestem mniej szczęśliwy, niż mógłbym być. Osobowość neurotyczna. Chwiejna. Pewnie nadwrażliwy, ale i z uczuć do czysta wypłukany. Uratowało mnie parę książek i osób. Spotkani w odpowiednim czasie. Przeczytane we właściwej wolnej chwili.
Podobnie ze zdrowiem. To, które mam, jest szlachetne. Nie dowiedziabym się więc o jego jakości, gdybym nie starcił. Straciłem. Też nie raz. Oj jak straciłem! Ale dlatego wiem, jak smakuje, bo się wiele razy sepsuło. Znaczy zesrało. Dalej jest huśtawka. Zdrowie to jest, to go nie ma. Tylko jak to się ma do szczęścia?! Bo wcale nie jest tak, że szczęście jest wtedy, gdy i zdrowie jest. I odwrotnie. Nie. Twory te egzystują niezależnie, a relacje między nimi oczywiste nie są. A tylko bywają.
I później szczęście usiadło mi na plecach. I tak razem wędrowaliśmy. Byliśmy razem w Kozienicach. W Przysusze. W Zwoleniu. W Pionkach. Wybrało się ze mną nawet do Torunia i Warszawy. Jako, że międzynarodowa sytuacja prawna była jeszcze wtedy niejasna, tylko część szczęścia zabrałem ze sobą do Holandii. Kiedy weszliśmy do Unii, a limity bagażu w tanich linii lotniczych nie były jeszcze tak wyśrubowane, do Irlandii i Anglii zabrałem ze sobą już całe szczęście, ale też w komplecie: z nieszczęściem.
Teraźniejszość. Jednego dnia: pokłóciłem się na chacie srogo, pojechałem do nory, a tam gorzej niż było, więc dupa, zadzwonili z Chorzowa, że wiszę 1600 za rachunki Play, w US zawiadomili, że komornik zajął zwrot podatku, co może spowodować opóźniony odbiór aparatu, a przez to włóczka z fotoreportarzu w Jarocinie. Mało szczęśliwie.
Drugiego dnia nawet miło było w domu, pojechałem do sądu, pogadałem ze Szczodrym, sędzia rostrzygnął sprawę po mojej myśli, wróciłem przed kompa, odebrałem maila od wydawcy, że jest zainteresowany, pojechałem – mimo oporu – do pracy i po trzech tygodniach przerwy nawet wypoczęty, nawet nie zestresowany, nawet wesoły i optymistycznie nastawiony wróciłem do obsługi klienta. Czyli dzień szczęśliwy?
Także miałem niby jeden dzień pełen nieszczęść, drugi szczęśliwszy. Czy siedem lat? Ile już tych siódemek? Nie mam szczęścia do tabliczki mnożenia… W karcie choroby, historii terapii, na wypisach ze szpitala czy zaświadczeniach lekarskich, nigdzie nie mam stwierdzonego upośledzenia na szczęście. Jego braku deficytu. Nie pisze tam, że mocz żółty, erytrocyty w normie, wątroba lekko opuchnięta i kompletny brak szczęścia.
Psychologia wydziela w pojęciu szczęście: rozbawienie i zadowolenie. To nawet zadowalające. I zabawne.
Więc, co o tym myślisz?