Wierzyć się nie chce….

Wierzyć się nie chce

Oj że sobie raz na jakiś czas drobne samobójstwo pierdolnę… Wielkie mi rzeczy. Nawet nie są to samobuje sensu stricte, tylko próby same. A nawet próbki. Te prawdziwe niepozorowane były może dwie, góra trzy. I tak nic z tego. To tylko umacnia mnie w przekonaniu, żem nieśmiertelny. Kurwa. Tak też powiedziałem psychiatrze, który przyszedł mnie egzaminować na eRce na Józefowie. Miał zadecydować, czy do domu, czy do Huston. Czy ma pan myśli samobójcze?  – zapytał. – Czy chciał się pan zabić? – Dopytał – jak? Po co? Odparłem, siedząc w kwiecie lotosu na szpitalnym łóżku, skądinąd bardzo wygodnym. Doktorze, toć ja jestem nieśmiertelny, więc jaki sens miałyby próby samobójcze? Czy ucinałby pan rękę, której pan nie ma? Czy gdyby nie miał pan nogi, próbowałby doktor amputacji mimo wszystko?  Czy jako piłkarz sprzedawał mecz, który z góry skazany byłby na przegraną? We własną śmierć nie wierzę, więc nie będę się na życie porywał!

Ot, czasem jakieś małe szaleństwo, dla innych jawiące się jako zamach na samego siebie. Tyle.

A inni wybrali inaczej. Zabijają się na co dzień. Powolutku. Sukcesywnie. Autodestrukcja zadeklarowana, spokojnie realizowana z dnia na dzień. Czy cierpią bardziej? Czy brak wzlotów i upadków im nie przeszkadza? Czy jednak doświadczają lepszych gorszych chwil? Zdarzają im się mocniejsze czyny samobójcze i dni słabsze, kiedy to odżywają?

Są tacy co im się udaje za pierwszym razem z życiem rozstać. Z żadnym z nich jeszcze nie gadałem, więc nie wiem jak to jest. Ale są też tacy, którym nigdy żadna próba się nie przydarzyła! Ba, jest kilku takich co nawet o samobuju nie pomyśleli. Ale oni umarli młodo. Badania dowodzą, że nie ma na świecie dojrzałego człowieka, który nie myślałby pomyślał choć raz skromny o odebraniu sobie dychania.

Osobiście zastanawiam się czasem, czy przed rozstaniem z tym najlepszym ze światów nie przydałoby się zrobić czego dobrego… Pożytecznego? Na przykład pozbawić życia tego czy owego. Zabijałem w życiu żaby, komary, ryby; żrąc mięso wołowe a też wieprzowe, bo konina jest mi obca, a Owce znam osobiście, więc przez gardło by mi nie przeszedł, przyczyniam się do uśmiercania tych zwierzątek, w końcu bogu nieistniejącemu ducha winnych…Istoto żywych, wcześniej. Śmierć kroczy u mego boku jak piękna dziewczyna. Jestem z niej dumny. Ona mi niesie radość, bez niej nie byłbym sobą. Kiedy się rozstaniemy, gówno zostanie.

Zdarzył się cud. Nie dlatego, że przeżyłem, tylko dlatego, że moje zmartwychwstanie zostało uznane za coś naturalnego. Nie skierowano mnie na dodatkowe badania. Nie wykazano potrzeby dalszej hospitalizacji czy obserwacji. Ot, zabił się, przeżył, wstał, poszedł do domu. I to mi się bardzo podoba. Bo bardzo mi po drodze teraz z kilkoma wolnymi tygodniami. Zdarzało się w przeszłości, że kiedy umierałem, siłą wyższa decydowała, że przez dłuższy czas tkwił będę między tym niebem, a tamtym piekłem. Niektórzy nazywają to czyśćcem. W rzeczywistości to zwykły szpital psychiatryczny był. Najczęściej Huston. Byłem tam gwiazdą. Vipem. Rekordzistą. Ani chluby mi to nie przynosi, ani nie cieszy, ani specjalnie nie martwi.

To, co mnie cieszy, to to, że teraz obyło się bez tych eschatologicznych alegorii czy innych komplikacji. Bez opóźnień. Niedomówień. Zatrzymań. Zażyłem, poleżałem, wstałem, wróciłem. Jadę na wakacje. Do zobaczenie na szlaku.

 

 

0Shares