Polsat daje szanse. Dziewczyna nie zawsze…
Ile czasu mi zajęło żeby odrobić straty? Nie obejrzałem tego meczu, a raczej nie pamiętam jak go oglądałem – miałem wychodne, wylądowałem w jakimś barze na Ustroniu, gdzieś w okolicach komendy na Świerkowej – wiem tylko, że były karne, dużo karnych. Miesiąc minął? Coś koło tego. Polsat Sport dał mi w końcu szanse odrobić straty. Skrót tylko, ale obejrzałem. Nie cały mecz, i dobrze. Cały byłoby za dużo. Właściwie chodziło tylko o te karne. I te karne obejrzałem. Od pierwszego do szesnastego. Czy ile ich tam było. Dużo.
Jak zostaje tu na chacie sam, jest czas. Można powiedzieć, że na wszystko jest czas. Jak jest nas czwórka, nie ma na nic czasu i dużo napięcia, konfliktów. Głośno, dynamicznie, szybko, po płyciźnie. Jak sam, chicho, głębiej, spokojniej. Kiedy razem, cieszę się z dynamiki i urozmaicenia. Kiedy sam, też się cieszę, z zastoju i monotematyczności: ja, ja, ja… Jak jestem sam jest czas aż do wyrzygania. I to jest czasem dobre. Tak jest czasem dobrze.
Pojawił się i element zaskoczenia. Byłem przekonany, że miesiąc temu wygrał kto inny. Więc kiedy druga seria rzutów karnych zakończyła się zwycięstwem Niemców, skazani w mojej wyobraźni na wygraną Włosi zeszli pokonani, niespodzianka potężna. Nawet powtórki zaskakują!
Przypomniałem sobie historie z Header. Jestem pewien – już o tym coś zapisałem. Chciałem to kiedyś opisać. Podzielić się. Opowiedzieć, jak zauroczyłem się w Header. Mimo tego, że z Sią mi się doskonale układało, na odległość, bo na odległość; z Sią codziennie pięknie gadałem przez telefon, pisałem sporo tu i tam, na dodatek ona rozbierała się dla mnie na Skypie, bym przypomniał sobie jak dobrze wygląda i porusza się nago przed kamerą, a też rozładował napięcie seksualne, jakie rosło we mnie podczas miesięcy sypania solo na wyspie.
Czy widziałem Header wcześniej? Przed tym dniem? Nie wiem. Może tak, może nie. Kiedy ją jednak tego właśnie dnia zobaczyłem, spodobała mi się. Drobna, krótko ostrzyżona, ładna twarz. Ciekawa, wesoła, z jakimś piętnem widocznym w słowach, gestach: grzechu czy szaleństwa? Jeszcze nie wiedziałem. Ale coś mnie do niej ciągnęło.
Niech ktoś mi powie, że lepiej, że zapisałem. Albo że lepiej, że nie znalazłem tego, co o spotkaniu Header zapisałem. Bo nie mam. Nie mogę znaleźć. To dobrze, czy źle że nie mogę? Pamiętam to spotkanie, ale słabo, powierzchownie. Może w tych zapiskach, relacji z tego spotkania sporządzonej dawno temu było coś ze szczegółów, których teraz mi brakuje? Nie pamiętam szczegółów. Pamiętam, że przez parę godzin w domu pacjenta gadaliśmy. Pacjent sobie, my sobie. Na tyle dobrze nam się gadało, że kiedy ona wychodziła ze swojej zmiany, a ja miałem jeszcze zostać godzinkę dwie: dać leki, zrobić kolacje, przygotować pacjenta do nocy – nie mogłem inaczej. Nigdy wcześniej tego nie zrobiłem. Teraz musiałem. Czułem, że muszę. Poprosiłem ją o numer telefonu. To znaczy zapytałem, czy nie uważa, że skoro tak dobrze nam się rozmawia, nie powinniśmy może się skontaktować, spotkać, kontynuować znajomość. Zgodziła się. Ku mojej wielkiej uciesze (kto lubi porażki w tej kwestii…?) dała mi numer telefonu i nawet wykonałem do niej pierwsze połączenie jeszcze w tym domu pacjenta, żeby ona miała mój numer, a tak właściwie to po to, żeby upewnić się, że ona sobie jaj nie robi i nie podała mi pierwszego lepszego numeru wymyślonego…
Było jeszcze trochę zabawy przy zapisywaniu w kontaktach imion naszych. Jak to się piszę?!
I jeszcze tego dnia napisałem esemesa. I ona, nie od razu, ale odpisała. Ale potem już nie. Później próbowałem jeszcze raz, czy dwa albo nawet trzy, bez odzewu. Coś się stało. Coś ją odstręczyło od dalszego ze mną kontaktu. Co?
Wiem że miała małe dziecko. Może ojciec, może babcia? Podejrzewałem, że zaborczy chłopak, emigrant z Bliskiego Wschodu nie zezwolił na kontakt ze mną. Jako że nie byli razem, ona nie widziała problemu, żeby mu wspomnieć. Ja w swojej naiwności podejrzewałem, że sprawdziła mnie na fejsie (a dziennych raportach w domu pacjenta stało jak byk moje dziwaczne dla niej pewnie imię i nazwisko) i zobaczyła, że mam status człowieka w związku, a jej to przeszkadzało. Na pewno… Inny był powód. Jaki? Jaki to jest taki wiceminister.
Więc, co o tym myślisz?