Ruch? To chore…
Kiedy ona mi mówi, że strasznie ją denerwuję, ruszając się, ja ruszam się dalej, tłumacząc, że muszę chcę lubię. Ona twierdzi, że to objaw chorobowy. Że ja ruszam stopą oglądając tv, że bujam się w tułowiu rozmawiając z nią, że często drapię się pazurami po ciele i podciągam spodnie. Tak, to prawda. Podryguje stopa moja niczym metronom, dłoń moja wystukuje o blat stołu rytm, ciałem moim wstrząsają podrygi. Bujam się sieroco. Ona mówi, że to choroba jest. Ja, że natura moja, dynamika, rytmika, ruchliwość. Ona mi od lat zwraca na to uwagę. Spodnie mi od lat spadają, bo nie tyję, a wręcz przeciwnie. Drapię się, bo czasem coś mnie zaswędzi. Bynajmniej nie z braku higieny. To dla niej kąpie się już codziennie, kiedyś uważałem i praktykowałem raz na dwa trzy dni. Że wystarczy.
Powtarza mi, że się nerwowo poruszam. Do znudzenia. Raz krzykiem, raz napomnieniem, raz z boleścią, innym razem irytacją. Ja raczej bronię się na tą samą nutę: że nie jestem statyczny, że może i na tle nerwowym, że może i mieć to drugie dno, nie wiem, ale tak chce, i nawet jeśli chorobowe, to nie z takimi chorobami na co dzień daję sobie radę. Nie z takimi moimi dolegliwościami inni muszą na co dzień żyć.
Za to ja się zastanawiam: a jakby mnie denerwowała jej posągowość? Jej straszna statyczność? Jej bezruch wszeteczny? Ona leży i nie rusza się. Ona potrafi godzinę siedzieć i zmieniając pozycji nie ciała nawet, ale palca jednego najmniejszego. Totalna posągowość. Bezruch. Beton. Stal. Konstrukcja stabilna. Fundament i rusztowanie w jednym. Jakby mnie to denerwowało, to miałbym za każdym, za każdym jednym razem, kiedy widzę, że przysiadła w bezruchu, albo zasnęła statycznie, miałbym zauważać, zagadywać, zwracać uwagę, prosić, żeby się ruszyła, bo mnie nieruchawość denerwuje jej?
Ona widzi faceta na reklamie w tv. Zaraz mówi, musisz tak wyglądać. Facet ma zarost. Krótkie dość włosy. Ja nie mam zarostu, a włosy mam długie. Facet jest elegancko ubrany. Ja się ubieram raczej jak żul. I ona mówi, że nie powiedziała, że ja muszę, tylko że ja mogę. Że mogę tak wyglądać. Ja słyszałem, że ona powiedziała „musisz”. A nawet jak powiedziała, „możesz”, to miała na myśli „musisz”.
No to ja widzę jakąś pupę na ekranie i jej się rewanżuję. Mogłabyś, kochana, tak wyglądać. A ona na to, że jestem nienormalny i że nie można ze mną rozmawiać. Co tam rozmawiać!? Nie można się ze mną w ogóle porozumieć.
Cały dzień siedzi dla odmiany, znaczy jak zwykle, jak na szpilkach. Z wkurwem na twarzy. Z cierpieniem na obliczu. Jakby jeża połknęła. Jakby jej gwóźdź się w stopę albo i wyżej wbił i wyjść nie mógł. Zła. Ja się staram. Rozśmieszam. Zagaduję. Z sympatią. Ba, miłością! Nic, co powiem, nie jest śmieszne. Wszystko co mówię, mówię, by sprawić jej ból. Jestem do cna złośliwy oraz niesprawiedliwy. Osądzam. Oceniam. Nie oceniaj! Jak mam nie oceniać? Uczyłem się. Nie umiem.
Zapach z mych ust podobno najprzyjemniejszy czasem nie jest. Czy to aby nie jest doznanie estetyczne? Zapach? A kształt? Czy ja mogę mieć więc pretensję do kształtów? Ja biorę na ten odór paszczowy tabletki, żuję gumy, myję często i płuczę zęby. A i tak zapach nie atrakcyjny mam tylko czasem. Nie wiem skąd to się bierze. Nie z zębów, bo zdrowe. Z trzewi pewnie, bo nie zdrowe. Latami nad tym pracowałem. Jak naprawa zębów zajęła mi rok a teraz tylko od czasu do czasu, to żeby sobie naprawić wątrobę trzustkę żołądek to nie tak łatwo chyba…
Ona kształty mogłaby poprawić? Niektóra obserwowane w przyrodzie kształty dobrze mi robią. Jak estetyka to estetyka! Ale powiedz jej to… Masakra. Odsądzony jestem od czci i wiary. Posądzony o złe intencje, o chamstwo, brak delikatności oraz srom w ogóle.
Więc, co o tym myślisz?