Maxim Vengerov biega dla Niecieczy

Gdzieś po drodze skończyła się epoka. W poprzedniej, która trwała nieprzerwanie od lat, w ligach polskiej czy angielskiej zwyciężali starzy wyjadacze. W całym wydaje się XXI wieku, który trwa już dzięki bogu prawie 17 lat, na wyspach wygrywał albo Manchester United, albo Chelsea Londyn, albo Liverpool. Później dołączyły do grona faworytów wielkie Tottenham Hotspur, Arsenal, Czy Manchester City. W Polsce wygrywały na zmianę Legia i Lech, czasem włączał się do walki o tytuł ktoś z Pomorza, ktoś ze Śląska.

Ta epoka skończyła się sezon, dwa sezony temu, kiedy na wyspach ligę wygrał kopciuszek Leicester City, a w Polsce wszystkich pobiła Bruk-Bet Termalica Nieciecza. Coś się zmieniło bezpowrotnie. Coś się skończyło nieodwołalnie.

Epoki zmieniły się bez specjalnego pierdolnięcia. Krajowe ligi zdominowały drużyny wcześniej drugorzędne. Ja sam przestałem tańczyć w europejskich stolicach a zacząłem chałupniczo. Z powodzeniem zamieniłem Londyn, Pragę czy Amsterdam, na norę na Świętokrzyskiej, gdzie lądowałem za każdym razem, kiedy postanowiłem sobie pofolgować. Bo czasem trzeba sobie pofolgować. I ja czasem postanawiałem sobie dać luzu. Jednak to już przeszłość.

Co się dzieje na świecie? Zadaję sobie czasem pytanie. Teraz sam siebie zapytałem, co się dzieje na świecie, w kontekście tego, co tutaj teraz napisać. Jak rozwinąć, jak skończyć myśl? Bo mam pewne trudności. I chętnie zgoniłbym na fakt, że zgubiłem komputer. A na innym zawsze piszę się inaczej. Zazwyczaj dziwnie.

Dlaczego zgubiłem komputer? Bo chciałem, chciałoby się powiedzieć. Ale też chciałoby się tak powiedzieć, nie dlatego, że to upraszcza sprawę, ale też dlatego, że ja chyba na prawdę wierzę, że chciałem zgubić. Po co brałbym? No, tu jeszcze można snuć przypuszczenia. Wziąłem, bo łudziłem się, że jak będę wypoczywał na Świętokrzyskiej, gdzie samotność i sieć, tam skorzystam. Dobrze jest w przerwie między telewizorem, który głównym terapeutą, a podjadaniem, jak już bozia da apetyt, dobrze jest zerknąć w Internet. A czasem coś napisać! Bo przecież po tej chorobie głowy jakie olśnienia! Jakie iluminacje! Jak ten mózg przepracowany po pijaku dziwnie odreagowuje trzeźwiejąc?!

Na przykład rymowanie. Mózg mój cała noc rymował. „Jadę sobie na rowerze, za mną Krzyś zakręty bierze, pojedziemy do rzeczółki, zjemy śledzia, zjemy pszczółki”. O, takie rymy. całą noc. Móg tak chciał. Mózg inaczej nie umiał. A potem dzień i telewizja. Mózg w uśpieniu. Kiedy obudził się ponownie, wraz z nastaniem nocy, wtedy newsy.

Newsy. Noc następna. Cała noc. Wyobraźmy sobie prezentera telewizyjnego czytającego wiadomość. Tu i tu wtedy a wtedy to a to. Kilka sekund. Jest news. A ja całą noc. A mój mózg zdecydował się na manierę informacyjną i produkował głupie wiadomości całą bożą noc. „Dupa blada spadła ze stołka w niedzielę popielcową, czym dała do zrozumienia, że nie będzie w tym roku mięsiwa na święto dziękczynienia.” Trawestowane, zmieniane, wymyślane na nowo sto tysięcy razy. W tym stylu. Jedno po drugim. Jedno głupsze od drugiego. Bezsens i surrealizm. Banał i abstrakcja. Zgrywy i majaczenia.

Ile mądrych newsów jest w stanie wyprodukować mózg w ciągu nocy? Zero mądrych informacji jest w stanie wyprodukować trzeźwiejący mózg w ciągu nocy. Same pierdoły, same śmieci, same śmiesznostki. Żeby tylko była siła śmiać się…

Także wydaje mi się, że podświadomie dążyłem do tego, żeby zgubić kompa. Miał być to pewnego rodzaju przełom. W meandrach podświadomości zrodziła się piekielna idea, że jak coś się mocno zmieni, jak się przewartościuje, jak się upadnie tym razem niżej, niż zwykle, jak kolejne pijaństwo nie skończy się już banalnym szpitalem, śmiesznym atakiem trzustki czy ciekawymi ze swej natury, dramatycznymi w przebiegu ale jednak efemerycznymi głosami, wtedy będzie już lepiej.

To pijaństwo – domagałem się ja w mrokach podświadomości (dążyło do tego moje libido, moje super ego) – to pijaństwo ma zniszczyć dotychczasowy porządek, ma doprowadzić do zmian, ma wskazać kierunek zmian, które są konieczne.

Nie byłem gotowy na rozstanie z komputerem. Ale jednak. kiedy leżałem w domu w dużym pokoju przed telewizorem i zwyczajnie umierałem, wtedy z miejsca, gdzie zazwyczaj stał komp rozbrzmiewała muzyka. Trwał akurat konkurs Wieniawskiego. Sąsiadka piłowała 24 na dobę. W moim pokoju utworzył się jakiś dźwiękowy komin. Muzykę z góry słychać było w całym mieszkaniu. jednak jakiś korzeń, jakiś główny strumień, jakieś centrum przesyłowe usytuowane było w okolicach stolika. To na nim zawsze stał komp. To stamtąd
zawsze grała Trójka, albo inne youtuby.

Teraz Wieniawski. Cały czas. Wiec jak głosy! Ileż to razy podczas tych paru dni na Świętokrzyskiej zadrżałem niepewny, czy to od sąsiadki, czy w mojej bani zrodzone. te skrzypeczki, A do nich piano.

0Shares