Rzutkim sprzedawcą być
Robię wszystko, żeby nie zostać ani sprzedawcą, ani sprzedawczykiem. Mam zasady, albo lepiej, chcę mieć zasady. Czy człowiek ma zasady, czy nie – nie człowiekowi deklarować. Nazwanie siebie samego człowiekiem z zasadami to pustosłowie. A też chwalipięctwo. Czy posiada się zasady, czy nie, okazuję się „w praniu”.
Mnie na przykład zawsze brzydziła praca zarobkowa. Wynikało to z mojego głębokiego przekonania, że nie jest ona człowiekowi do tak zwanego szczęścia potrzebna. Wiedziałem to jeszcze w dzieciństwie, kiedy nikt mnie do pracy nie śmiał zmuszać. Wtedy to miałem przeczucie. Intuicja mi mówiła, że nie urodziłem się, jak większość, do pracy. Już wtedy na standardowe pytania dorosłych, kim zostanę i co będę robił, jak dorosnę, odpowiadałem bez zająknięcia, że chcę od razu iść na emeryturę. Miałem szczęście wychowywać się w domu dziadka. On tylko słuchał radia, chodził rano do sklepu po małe zakupy (czasem większe, których konieczność tłumaczył krótkim „na wypadek wojny”), w ciągu dnia czytał zakupione rano gazety, jadł podane przez babcie dania, oglądał tv oraz rozmyślał a też drzemał. Raz w miesiącu czekał na listonosza. Ten przynosił wszystko, co trzeba: pokaźną ilość gotówki. Może nie oszałamiającą, ale wystarczającą.
Pierwsza moja praca zarobkowa w ogóle to było ocieplanie bloku mieszkalnego. Ale już pierwsza na dłużej i na poważnie – sprzedawca. Zacząłem w FOTOJOKER, ale szybko skończyłem. Zaraz przeprowadziłem się do Warszawy i znalazłem ogłoszenie na księgarni, że potrzebują człowieka za ladę. Zdecydowałem się i spełniłem kryteria. Zacząłem sprzedawać czym postąpiłem wbrew sobie. Czyli jakby złamałem swoje zasady. Okazałem się człowiekiem bez zasad.
Kiedy zawinęli mnie na przysłuchanie, mogłem albo „śpiewać”, czyli zostać sprzedawczykiem, albo udawać głupiego. Zdecydowanie lepiej, do tej pory nawet, wychodzi mi to drugie. Zresztą łatwo wczuć się w postawę obserwowaną na co dzień tak powszechnie. Natomiast śpiewać jak nie umiałem tak nie umiem. Podobnie brzydziłem się donoszeniem. A też tańcem. Kiedy policjant lał mnie po ryju i kazał przypomnieć imiona, nazwiska, ksywy – nie powiedziałem nic. Jak on kazał sobie przypomnieć, ja od razu wszystko zapomniałem. Do tej pory nie pamiętam. Taki jestem pamiętliwy w zapominaniu.
Wiem tylko, że kolega, który dilował towarem miał ksywę jakąś owocową. Truskawka czy inna wiśnia, nie pamiętam. Psom nic nie powiedziałem, choć godzinę wcześniej wziąłem od kolegi gram, który zaraz spożyłem. Choć lekko już roztrzęsiony (zaczęło puszczać), bardziej obawiałem się obcej mi konfidencji, niż bólu. Wolałem żeby na mnie krzyczeli i nawet bili, niż miałbym zacząć recytować jakieś prawdziwe dane. W tym przypadku byłem przekonany, że mówić nie należy i nic nie powiedziałem. Zasad nie złamałem.
Wnioski są takie, że opresja ze strony aparatu państwa jest do zniesienia. W konfrontacji: bijąca policja kontra zasady – zwyciężają te drugie. Wniosek taki też, że zasady w kwestii pracy zarobkowej idą w odstawkę pod społeczną a też ekonomiczną presją.
Więc, co o tym myślisz?