W nowym roku śmiać się z wierzycieli!
Apetyty rosną. Jednak jeśli praca ma służyć zaspakajaniu coraz bardziej wyrafinowanych albo finezyjnych potrzeb, wolę raczej zrezygnować z potrzeb, niż pracować. Pracuje i zarabiam całkiem całkiem (jak na moje standardy) , jednak pamiętam, że nie pracowałem i też żyłem. Pracuje i widzę, że spektrum moich potrzeb poszerza się i mam pewność, że wychylam się niebezpiecznie poza bezpieczną i zdrową sferę konieczności życiowych.
Z drugiej strony… Cokolwiek nie robię w ciągu dnia – a bywają dni, że nie pracuję i mogę wtedy robić różne rzeczy – czegokolwiek się nie tknę, czy to jest czytanie, czy wojaże sklepowe, czy pisanie, czy wycieczki do urzędów, czy spacery, czy zmywanie garów – czynności te wydają mi się błahe, jeśli nie bezcelowe, to płytkie. Jednym słowem: szkoda czasu! Tylko właśnie w pracy zarobkowej nie tracę czasu na takie dywagacje. Tylko w magazynie przy Galerii Słonecznej nie mam takich wątpliwości. To znaczy mam! Ale nie są one dojmujące. Tam, w pracy, moje wątpliwości czy dylematy są pacyfikowane przez jakiś imperatyw robienia rzeczy, które powinienem robić.
Te wszystkie spostrzeżenia należy bezwzględnie jednak opisać spisać. Trzeba na to czasu! I to nie mało. Praca siedem osiem godzin dziennie to nie tylko przebywanie w pracy siedem osiem dziesięć godzin dziennie. To wstawanie dwie trzy godziny przed pracą i przygotowywanie się mentalne do wyjścia. To godziny po powrocie z pracy, kiedy to przyzwyczajam się do życia pozapracowaniczego. Jest to bezskuteczne. Kiedy pracuje, całe moje ubogie życie naznaczone jest pracą. Apetyty rosną, plany same w głowie się snują, pieniądze same się liczą, potrzeby rosną, czasu ubywa.
Bliscy narzekają, że spędzamy razem mało czasu. Robimy razem mało rzeczy wspólnie. Trzeba rzucić prace, żeby być więcej z nimi. Tyle że jak nie mam pracy, głównym zarzutem werbalizowanym podczas kłótnie z nimi jest fakt, że nie mam pracy. Zresztą nawet jak jestem z nimi, po lub przed pracą, nie ma mnie z nimi, bo siadam czasem przed komputerem, telewizorem, biorę książkę, a to oznacza, że izoluje się, uciekam, nie jestem z nimi. Kiedy pracuje, analizowany czas – co robię w nimi, co dla siebie, to czas spędzony w domu, po pracy. Wtedy rzeczywiście trochę więcej odpoczywam, z książką i przed kompem. Nikt nie bierze pod uwagę czasu spędzonego w pracy. Chyba że nie pracuję. Wtedy zbyt długi czas spędzany z nimi staje się przyczynkiem do pretensji, że spędzam w domu za dużo czasu a przyczyną jest to, że nie pracuję.
Treningi! Kiedy pracuję, nie chce mi się trenować. W listopadzie zrobiłem sobie przerwę motywacyjną. Wtedy to też zacząłem pracować. Trudno było wrócić w grudniu na treningi. Praktycznie nie wróciłem. A chce się wrócić. Chce się trenować! Praca, czasem ciężka i dolegliwa opresyjna, jest powodem opuszczania treningów. Trzeba zrezygnować z pracy.
Poza tym, łatwo jest rzucić pracę, której się nie lubi. Z łatwością można zrezygnować z roboty, za którą słabo płaca. Nie jest problemem odejść z pracy, która uwłacza, męczy, gdzie kiepskie towarzystwo, źli przełożeni, słaba atmosfera. Natomiast trzeba trochę samozaparcia żeby rzucić robotę, w której jest dobrze. Podążać za marzeniami, które wykluczają pracę zarobkową w takiej formie, i rzucić robotę, która popłaca, daje satysfakcje, nie męczy – to jest wyzwanie!
Rzut dla marzeń. Inne jeszcze okoliczności przemawiają za tym, żebym nie pracował. Mój syndyk, kiedy usłyszał, że pracuje, i mam na papierze ponad dwa koła, wyraził zdziwienie i wątpliwość, czy jestem normalny. Przecież upadam konsumencko! Sąd wydał wyrok, upadłem, będę oddłużony. Taka osoba musi przymierać głodem i nie radzić sobie życiowo. W sytuacja, kiedy zarabiam te horrendalne pieniądze, czyli trochę więcej, niż najniższa krajowa, syndyk będzie doradzał plan spłat dłużników – i nie wiem przez jaki czas będę oddawał stówkę spółdzielni, stówkę bankom, stówkę miastu Warszawa, stówkę MZDIK. Tych stówek uzbiera się sporo. Wierzycieli bez liku. I teraz latami będę spłacał!? Nie po to upadałem konsumencko. Ja chce upadać, bez planu spłat. W sytuacji bezrobotnego jest to bardziej prawdopodobne. Taka sytuacja.
Najlepiej chyba rzucić pracę z końcem roku. A że to niebawem – nie zwlekać. Nowy rok zacząć normalnie, bez tych wszystkich rojeń o pieniądzach, obowiązkach, terminach. Wszystko jest poezja! Praca w tym wszystkim się nie mieści…
Więc, co o tym myślisz?