Kadr amerykański

Kadr amerykański

Co było pierwsze? Fotografia czy Ameryka? Oczywiście, że fotografia… Ameryka pojawiła się w moim życiu później, dała mi porównywalnie więcej.

Pierwszy aparat fotograficzny dostałem na chrzest. Święty on nie święty – chrzest. Maszyna Lubitel. Lustrzanka dwuobiektywowa. Na szeroki film. Zacząłem fotografować od razu. I wywoływałem już w koreksach, zanim się tego nauczyłem robić dobrze w szkole! Robiłem rodzinę, robiłem papieża, robiłem koty.
W tym koreksie szpulki można było ustawiać na wymiar: wtedy, na początku wymiar szerszy najszerszy.

Zrodziła się pasja. Ojciec chrzestny na chrzest święty mniej święty podarował mi aparat. I robiłem. Dopiero potem macierz pojechała za wielką wodę. Przysłała Cannona. Najpierw jeszcze film based, potem digitala. Gdzieś w międzyczasie pojawiły się jakieś Zenity. Także pierwsze zdjęcia w wieku lat siedmiu, (chrzest święty mniej święty miałem bezpośrednio przed świętą mało świętą komunią, też nie taką znów pierwszą; chrzest miałem tylko po to, żeby mieć komunię – bo inni mieli mieć; do komunii przystępowałem już wcześniej, przed świętą komunią pierwszą, którą poprzedził rzeczony chrzest; babka z jednej strony wierząca była, do kościoła prowadzała, nudziło mi się w ławkach, do ołtarza mnie ciągnęło, więc łaziłem i paszczę otwierałem żeby opłatek pobrać, księżulo młody czy stary podkarmiał mnie tą jałowizną niczego nie świadomy, że ja grzeszę, opłatek zjadając – jeszcze przed pierwszą świętą komunią), pierwsze aparaty z Ameryki w wieku lat piętnastu. Przygoda trwała.

Matka zamieszkała w Hartford, ja w tym czasie poznałem Texasa. Jak Ameryka, to Ameryka! Z kolegą Texasem ładnie szaleliśmy. On z Kozienic, równolatek, a jednak dojrzalszy. On już wiedział, a ja nie, że istnieją lombardy. A kasy czasem brakowało. Tak się stało, że żeby jemu uratować dupę, bo popadł w długi u jakichś dilerów z Pionek, zastawiłem po raz pierwszy aparat i dałem mu kasę. Miał oddać. Nie pamiętam, wolę nie pamiętać, czy oddał. Jednak precedens dokonał się. Wiedziałem już, jak to działa. Że się zastawia, dostaje gotówkę, potem, kiedy już się ma, się odbiera. No piękna możliwość to wtedy była!

Mówią, że piłem dużo. Może i dużo, ale dużo to wtedy, kiedy były pieniądze. A z pieniędzmi było zawsze tak: były, kończyły się, zastawiało się aparat, znów były, znów się kończyły, nie było nic więcej cennego do zastawienia, się przestawało pić. Przerwa. Leżakowanie, półleżenie trzeźwe na Świętokrzyskiej. Potem znów były pieniądze.
A ci co mówią, że piłem dużo – chwila napięcia, zagadka, mają czy nie mają? – mają rację! Więc bywałem w lombardzie co najmniej raz w miesiącu. Wypadałoby raz w miesiącu aparat wykupić. Żeby potem zastawić. Ale ale – przecież można zapłacić uiścić tylko ratę.

Błogosławiona rata! Święta ta rata! Jeden lombard Rzym dał mi więcej przeżyć mistycznych niż wszystkie kościoły świata! Wszystkie kościoły wszystkich wyznań. Choć te jakieś hinduistyczne to mi coś dały, mimo tego, że nie byłem. W meczecie nie byłem – nic nie dało. Trzeba sobie jasno powiedzieć – komunia wypłacanych przez panią Jole w Rzymie na Traugutta pieniędzy smakowała lepiej o niebo, niż ciało Dżizusa z rąk wielebnego. Pokuta oddania kasy była dolegliwa na prawdę. Żal za grzechy, kiedy tygodniami półleżałem goły i w świecie książki, też czysto był religijny. I szczery.

I tak to trwało z tymi aparatami, że jeszcze trwa. Niejeden w lombardzie został. Jednak czasem miewałem więcej niż jeden aparat. Jak jeden został za ladą, z skrytce, w sejfie, drugi był pod ręką, w torbie, by „robić”. Czasem przychodził okres zły i żadnego aparatu nie było. Zły czas dla aparatów przyszedł kiedy ja poszedłem na studia. Fotograficzne. Rok czasu studiowałem fotografię artystyczną. Bez aparatu. Raz musiałem pożyczyć, poza tym leciało jakoś…

Więc jest dowód. „…proces myślowy polegający na rozwiązywaniu zadania, które domaga się, by pewne zdanie całkowicie dane w samym zadaniu wywnioskować ze zdań innych, już uprzednio uznanych’. Inaczej mówiąc dowodzenie jest to zadanie zawarte w zdaniu rozkazującym o postaci : „wykaż, że a jest b!”.

Jest dowód, niech będzie dowodzenie!: Jeśli aparat w lombardzie oznacza picie, picie i już pierwszy brak pieniędzy – brak pieniędzy najczęściej(zawsze?) ma przyczynę praprzyczynę w piciu mym, to czy teraz, kiedy nie piję (wydawałoby się, trzy miesiące jak pan bóg przykazał), a aparat mam w lombardzie, znaczy brakuje mi pieniędzy na jego wykupienie, to piję, czy nie piję?

3Shares