Zbyt duży opór w czołówce

Zbyt duży opór w czołówce

Gdybym powiedział przyznał, że tak jak Radwańska czy Murray postawili na tenis, ja postawiłem na pisanie, może powiedziałbym za dużo. Jednak jakieś paralele są. Jak oni grają, ja piszę. I teraz tak: oni od jakiegoś czasu są w zawodzie. Ja – mówiąc metaforycznie – gram ciągle na kortach bocznych, żeby nie powiedzieć, odbijam piłeczkę o zieloną ścianę. Oni nie tylko występują w turniejach wielkoszlemowych. Szkot zaczął nawet wygrywać! A jak pamiętam jego początki – nie zanosiło się. Kiedy pierwszy raz grał w finale Wimbledonu i trafił na Federera, ten drugi pokonał go w sposób upokarzający. A że jest człowiekiem przesympatycznym, to jeszcze przy wręczaniu pucharu powiedział kilka słów na pocieszenie. Upokorzenie podwójne. Murray płakał. Łzami.

Z Radwańską inaczej. Jest w czołówce od lat, ale jeszcze nie wygrała szlema. I nie wróżę jej tego. A co jeśli chodzi o moje pisanie? Jakieś sukcesy były. Drukują toto gazetach, jakiś konkurs i status laureata, blog, który niektórym się podoba, niektórym mniej. Są tacy, którym wcale. Odwołując się do terminologii tenisowej, na korcie, w krótkich spodenkach i rakietą w ręku – można powiedzieć – wygrałem jeden turniej ATP. Brałem udział w wielu, ale bez sukcesów. Odbijam piłeczkę prawie codziennie. Trening czyni mistrzem. Czy na pewno?

Już w zeszłym roku miała wyjść jedna rzecz. Książka „Jak oszukać ZUS” spodobała się jednemu wydawcy i podpisaliśmy umowę. Ustawiło mnie to w gronie zawodowców. Znaczy jak książka wyjdzie, a w końcu wyjedzie (są opóźnienia – wina organizatora, nie zawodnika), będę grał jakby już w lidze. Której lidze? Jak będę grał? Nie wiadomo, ale będę w klubie.

Mało tego. Rok 2017 ma być o tyle przełomowy, że nie tylko wydam jedną książkę; wydam też drugą! To będzie przepustka do Polskiego Związku Literatów. Dwie książki. Będę literat.

Zastanę literatem nie dlatego, że szczególnie dobrze mi idzie pisanie. Nie dlatego też, że o tym marzę! Choć marzę. Wybór fachu jest wyborem stricte pragmatycznym. Różne są zdania. Sam nie wiem co myśleć. Piszę dobrze? Na ile dobrze piszę? Piszę dobrze na tyle, żeby zostać literatem? Pewnie nie odpowiem sobie w najbliższej przyszłości na to pytanie. Prawda jest taka, że zostanę literatem, bo czy piszę wystarczająco dobrze, czy też nie, i tak robię to lepiej niż cokolwiek innego!

Nie zostanę już lekarzem. Choć leczę. Nie będzie ze mnie prawnika. Choć bywam adwokatem w najtrudniejszych sprawach. Z łatwością też oskarżam. Nie zostanę gwiazdą rocka, choć kiedy płynę, wydaje mi się, ba, wydaje mi się… ja deklaruję! – że jestem. Opiekunem byłem dobrym, ale sam potrzebuję opieki. Będąc barmanem sam siebie na pierwszym miejscu obsługuję i zaraz nie jestem w stanie pracować dla innych. Robota fryzjera czy sklepikarza też nie dla mnie. Kariera w pralni czy na budowie już za mną – zna mnie środowisko, więcej mnie nie przyjmą.

Padło na literata. Wolny zawód. Pieniądze z tego niepewne, ale – że powiem coś od siebie i bardzo literacko, a też odkrywczo – pieniądze nie są życiu najważniejsze; nic nie jest pewne. Nic też nie usprawiedliwi każdego kolejnego alkoholowego upadku tak, jak kryzys twórczy. Wiadomo – piszący pili i piją. Kiedyś z tego słynęli. Teraz się z tym kryją.

Nie mam kielni, nie mam baru, nożyczek się boję. Mam komputer, program edytorski, dane teleadresowe wydawców. Mam czas.

W przerwach między oglądaniem telewizji, gotowaniem, pracą zarobkową jakąkolwiek – bo do mojego pisania trzeba dopłacać; gdzieś pomiędzy spacerami, czytaniem, kłótniami z bliskimi i dalszymi, wycieraniem kurzy, wyprowadzaniem psa, tresowaniem kota, topieniem rybek, obserwacją odchodzących tapet, krzyżowaniem Jezusa, przeklinaniem prezesa, ścieleniem łóżka, odwiedzaniem urzędów, sądzeniem się, sączeniem, siedzeniem bez sensu, leżeniem sensownym – gdzieś w tym wszystkim znajdę jeszcze czas, żeby czasem coś napisać. Nie literat?!

0Shares