Ile pomocy w dawaniu
Kolejny egzemplarz zamawiam. Tym razem w celu podarowania Elizie. Jest ona pracownicą MOPS. Osobą młodą, pewnie tuż po studiach, pierwsza praca, miła aparycja, pewna bezceremonialność, ale i właściwa tej profesji wrażliwość. Ale też inne ciekawe cechy: pewna urzędnicza sprawność, kompetencja, rozeznanie w papierach a i przepisach. Co najważniejsze, tak czy tak, czy przeważają walory zawodowe, czy uroki kobieco dziewczęce – ona mi pomaga. Pracownik MOPS zawezwany służy pomocą. Od tego jest. I nie ważne, czy przychodzi w moje gościnne progi w celu ustanowienia zasiłku stałego, który opiewa na sześć bez mała stów, które to często przydają się, czy odwiedza mnie na Świętokrzyskiej, żeby obejrzeć ksera wycenionych recept, za leki, które wykupuje albo nie, ale rekompensatę z urzędu, czyli zwrot kasy dostanę. Nie ważne. Obiecałem jej rok temu książkę, przy najbliższej okazji dam jej książkę.
Jestem jeśli nie jedynym, to głównym nabywcą wydanej w maju pozycji. Ile sztuk się sprzedało? ile się jeszcze sprzeda? Ile zostało wydanych? Rzeczy to nie wiadome.
Gdyby ktoś mi w latach dziewięćdziesiątych czy nawet później przepowiedział, że będę z radością i nadzieją na lepsze jutro pracował fizycznie, odesłałbym wizjonera do psychiatry. A pracuję. I zarabiam nawet nieźle. Dzięki temu mam na własne książki, które kupuję a później później podarowuję w celach auto promocyjnych albo jak w przypadku Elizy, krypto seksualnych. Pani Elizie, umawiając się z nią na konkretny, wyznaczony przeze mnie dzień nie mówię, że pracuje. Ona tego nie może wiedzieć. Ona tego nie chciałaby wiedzieć, bo wtedy nie mogłaby mnie tymi kilkoma stówami wspomóc. Jadąc do stolicy na Grochowską mówię Elizie przez telefon, że jeżdżę teraz z kolegą po Polsce towarzysko. Jeżdżę, bo on ma taką pracę, że jeździ, a ja z nim, towarzysko. A też, o czym informuję Panią Elizę ze specjalną emfazą, by czerpać literackie inspiracje. Mówiąc to, piję do tego egzemplarza, który mam jej dać w przyszły poniedziałek. W kontekście pani Elizy nie sposób jednak uciec od tematu dawania… Urząd pod postacią pani Elizy mi daje, pani Eliza jeszcze nie. Ja chciałem jej dać książkę w ten poniedziałek, taki termin wyznaczyłem, bo ogłosiłem strajk w firmie i dziś nie pracuję. Jednak pani Eliza nie przystała na tą datę, wyznaczyła inną. Ma prawo. Czasem ja się muszę dostosować. Choć nasza relacja jest już na tyle poufała i intymna, że mogę sobie pozwolić na twarde negocjacje w kwestiach kwot i terminów.
Jestem teraz być może jedyny człowiekiem, który kupuje „Na Środkową pizzy nie dowozimy”, choć nie jedynym, który z treścią się zapoznał. Miałem kilka egzemplarzy w rękach, które nawet mi się nie trzęsły. Nie drżały mi ani z radości, ani z przepicia. Kiedy książki na początku lipca zobaczyłem po raz pierwszy na stoliku na Górniczej, rękę miałem pewną a myśli me radosne szczęściem człowieka, który wrócił z piekła Islandii, które dla wielu było niebem.
Ostatnio zamówiłem sześć, a jeszcze wcześniej cztery. Te cztery szczęśliwie dostarczono do kiosku ruchu tego samego dnia, w którym nawiedziła mnie rodzicielka. Nie dość, że jako moja matka ma w stosunku do mnie ciągle jakieś emocjonalne, a pod moim naciskiem jeszcze finansowe zobowiązania, to jeszcze w kluczowym momencie decyzji o wydaniu książki zgodziła się być sponsorem. Pierwszą ratę wydawnictwo od matki otrzymało. Książka wyszła. Potem jakieś komplikacje i druga rata pozostała w sferze życzeniowej. Nie było ze strony mamy jakimś szczególnym gestem wykupienie z kiosku czterech zamówionych egzemplarzy.
Dwa tygodnie temu musiałem sam odebrać sześć. Monika dała znać, że można wziąć udział. Człowiek nie jest taki, co by nie wziął udziału.
Jako że pracuje w najlepszej w regionie firmie stawiającej rusztowania, dziwnym by było, gdybym nie był odpowiednio gratyfikowany za swoją pracę. Pieniądze z tego są, zarobione przeze mnie pieniądze idą więc na napisaną przeze mnie książkę.
Gdyby ktoś mi w lipcu czy sierpniu tego roku przepowiedział, że w moim najbliższym otoczeniu znów ktoś wyzionie ducha, ze stu procentową pewnością zgadywałbym, że będę to ja. A jednak nie. I tym razem nie. Dzwoniłem do tej, która została z zapytaniem, czy jakoś pomóc. Obyło się. Ludzie sobie jakoś muszą radzić z tym odchodzeniem.
Więc, co o tym myślisz?