Korona w nosie

Korona w nosie

Dokonało się. Pracowałem solidnie. Ostatniej nocy w końcu to śniadanie, po którym śpię, zjadłem na kolacje. Potem jeszcze koło jedenastej późnym wieczorem, nie mogąc zasnąć mimo owsianki, napiłem się melisy, którą popiłem leki. Zasnąłem. Spałem tak dobrze, że raz: nie mogłem się dobudzić, dwa: no nie pamiętam dobrze jak to było wczoraj wieczorem… Nie mam pewności. Ale raczej najpierw zjadłem owsianke na kolację, leżałem, nawet przysypiałem na jakimś filmie na Kulturze, potem się przebudziłem, wypiłem te ziółka i zasnąłem na dobre. Znaczy odwróciło się. Moje starania przyniosły pożądany skutek. Bo jakże ważne jest dobrze spać… Nic to, że dziś pewnie będzie jeszcze inaczej, ważne, że idzie ku normalizacji!

W ciągu dnia nie miałem zbyt wielkiego wyboru. W taka pogodę, zanurzony w takiej pustce towarzyskiej, odstawiony przez dziewczyny z Górniczej (mam nadzieję, że czasowo) mogłem tylko jechać do Fenixa i M1 symulować jakieś zakupy. To znaczy kupiłem to i owo. Wczoraj na szwajcarskich ciuchach dwie pary spodni… Ale wczoraj to był dzień! Bo po południu był jeszcze dentysta. To zajęło trochę czasu, sprawiło, że poczułem się zaopiekowany, kanałowe trochę mimo znieczulenia bolało, ale ten ból był dobry, niezbyt dolegliwy. Wróciłem, było już dość późno, nie znalazłem dylematów, co robić…

Dziś inaczej, ten Fenix ominąłem bo łachów już żadnych nie potrzebuje, ale w M1 kupiłem to i owo. Nawet tego pierdolonego cukrowego baranka. Nawet małą minimalistyczną filigranową doniczkę ze sztucznym żółtym i żywym zielonym. Postawiłem na stole i nie uwierzycie… no kurwa zrobiło mi się nawet lepiej! Żeby człowiek chwytał się takich pierdół, dla poprawienia samopoczucia….?

Przypomina mi się ta Islandia. Tam spędziłem zeszłoroczne święta te te wielkiej nocy. Nie pamiętam, żebym je spędzał. Ale przecież były! Ta Islandia to dopiero porażka była… Miałem nie łoić co najmniej trzy cztery miesiące. Potem, zarobiwszy, oswoiwszy się, będąc pewny siebie i ustawiony – dopuszczałem możliwość zapicia. Ale nie wcześniej!

Kto przewidział, że zaraz po starcie samolotu usiądzie, przysiądzie się do mnie Słowak i otworzy Koronę? Żeby po prostu otworzył. On usiadł ramie w ramie ze mną i otworzył mi tą butelkę pod nosem. Tak, że cały aromat, nie wiem, czy nie skroplony sam browar uderzył mnie w nozdrza. A że podróże lotnicze kojarzę jak nic z alkoholem pitym na pokładzie w ilościach wystarczających, by lecieć bezrefleksyjnie, by lecieć bezstresowo, by lecieć jak bagaż – bezmyślnie i tylko z jedną potrzebą, podlewania co jakiś czas, by stan utrzymać, by nie trzeźwieć, to po tym buchu piwczanym prosto w pysk nie miałem wyboru, zamówiłem i dla siebie dwa małe na początek.

Później się okazało, że sklepy w Keflavik zamknięte. Potem kierowca mój a superwizor uspokoił, że jest taki dzień, że „na kwaterze” na pewno łoją. To się załapie. I się załapałem. Nie tylko na gorzałę, to jeszcze na gałę. Pokazywałem im Aikido. A że pokazywałem tak na koleżkach jak i na koleżankach, niektórym koleżkom się nie spodobało, obudziłem się z limem.

Obudziłem się w holu i przecież nie pamiętałem jaki mam numer pokoju. Wiec wyszedłem w noc z budynku i zaraz doszedłem do pobliskiego Bed and Breakfast. Tam zażądałem alkoholu. Kiedy nie dali (nie miałem przy sobie nawet portfela, telefonu, kluczy, danych – pamiętałem nazwisko supervisora…), zażądałem kontaktu z moim przełożonym. Kiedy oznajmili, że nie wiedzą kto to, nie znają tych ludzi ode mnie z firmy, zażądałem randez vous z Policją miejscową. Kto jak kto, myślałem, ale psy znajdą mojego człowieka. I przyjechali, i zabrali mnie, i znaleźli człowieka, i człowiek przyjechał, i zabrał mnie na kwaterę pokazał który pokój, ale ja już byłem zabrany i rozpoczął się maraton pracowniczo, szkoleniowo, pijacki. Święta były gdzieś za miesiąc półtora, ale nie pamiętam ich. Te będę pamiętał długo, bo kolejny raz samotne.

Dlaczego?

19Shares