Wisi mi, że leżę

Wisi mi, że leżę

„Jeśli twój dziennik nie jest <<Dziennikiem Nałogowca>>, bądź ostrożny w ujawnianiu nałogów, nawet jeśli są niewinne. Nałogi (nawet niewinne) zmieniają proporcje, rozpychają się, zajmują znacznie więcej miejsca, niż im przeznaczono – prawdę powiedziawszy, zżerają wszystko dokoła.” – druga rada, jak nie pisać dziennika, wymyślona przez Pilcha, który przeczytał tagebuch Grassa i wiele zrozumiał.

Jak ja mam nie ujawniać swoich nałogów, kiedy właśnie uporczywie nie pije? Nie pije, i wszystko co się dzieje, dzieje się, bo be piję. Jestem na obozie, bo nie piję. Wracam na Górniczą, bo nie piję. Idę po powrocie do pracy, dlaczego? Bo nie piję. Zostałem elektrykiem i w tym samym momencie, w którym pracuję na zlecenie, jestem na stażu, z którego mam parę trzy -nie piję. Mam parę trzy stąd i stamtąd, czyli nie narzekam szczególnie – bo nie piję. Pisanie o niepiciu jest niestety pisaniem o nałogu. Dość. Jest luz! Ale działam nie na dupościsku, ale w jakiejś równowadze z jakiegoś powodu. Jak to robię? Spożywam benzynę dobierając kolejne tabletki jak dziecko tik taki… Jakieś leki bierze prawie każdy – każdy więc mógłby o tym pisać w dzienniku: leki, diagnozy, działanie medykamentów, w ogóle farmaceutyka w życiu człowieka to temat rzeka – ja nie mogę, bo biorę nałogowo…

Moje liczne nałogi niewinne nie są, choć staram się je tak traktować. Ujmowanie im powagi i znaczenia daje mi jako takie poczucie normalności. Poza poważnymi nałogami posiadam jednakowoż kilka niewinnych. Tych śmiertelnych mocno nie praktykuje; niewinne owładnęły mną. Oddałem im pole. Nałogowo karmie się ziarnem swoich nałogów.

Leżę nałogowo.

Pozostaje mi uzależnienie od jedzenia. Był by to nałóg ze wszech miar pożądany. Jakieś tygodnie temu skonstatowałem swoją wagę. Wcześniej żyłem w błogiej nieświadomości. Ostatni raz w tym już roku,  ale na samym jego początku, stanąłem na wadze w izbie pielęgniarskiej szpitala wiadomego. Kiedyś jadłem więcej, tyłem szybciej. Ważyłem ponad siedemdziesiąt kilo. Nie było problemu. Zdrowo to nawet wyglądało – o otyłości mowy nie było. Teraz walczę o każdy dekagram ponad 60 kilo a walko moja przybiera zabawne wcielenia. Kiedy ważę się w butach, okularach, czapce i wypchanymi kieszeniami (a kieszenie pełne czereśni) – triumfuje incydentalnie. Rano na golasa po jednej tylko filiżance kawy i wizycie w kiblu – mizeria.

Chudy, ale byk!

Teraz? Szybko osiągam sytość, jem często i niewiele (z wyjątkami, rzadkimi, kiedy żrę kompulsywnie), obżarstwo po całej linii nie grozi mi,  z powodu filigranowej budowy nie miałbym nawet gdzie nałogowo pomieścić zbyt dużej ilości jedzenia. Jem nie wyszukane potrawy w sposób niewyszukany, jem niedbale i niezdrowo – tyć od tego nie tyję. Czy parę kio więcej przydałoby się? Może… Po co? Ot tak…

Do uzależniania, jako zastępstwo- od coca coli i ciastek z kremem  -nie przyznaję się, nie chcę popaść w śmieszność.

O czym śni kot? Dlaczego nie umiera z nudów w czterech ścianach, nie zagłębiając myśli Hegla czy nawet książek kucharskich traktujących o kuchni żydowskiej? Dużo chodzi. Buduje mapę  swoich peregrynacji, plan domu – każdy punkt widzenia, leżenia, kiedy okoliczności się zmieniają – cztery homo sapiens  osobniki w domu ciągle się przemieszczające i zostawiające ślady – dzieje się, dla kota i jego nałogowego przemieszczania się i kodowania  – niebo. Po co to robi? Natura chyba każe mu wyposażać się, ciągle modyfikować mapę ewentualnych ucieczek, polowań…

Kot towarzyszy mi, kiedy oddaje się swojemu nałogowemu przesiadywaniu przy kompie. Poczta, fejs, Onet – program tv…  Zwierzę jest kiedy nałogowo oglądam telewizję – sport, newsy z kraju i ze świata, filmy… lata temu uzależniłem się od czytania – głody mam częste, abstynencje przerywam praktycznie co dzień, jeśli chodzi o czytanie, jestem nałogowcem Alfa, oddaje się w szpony na co dzień. Jak nie piszę zbyt długo – objawy abstynencyjne jak należy: poty, pustki poczucie, drżenia rąk, beznadzieja…

4Shares