Jak były głosy, są widzenia
Między blokami za oknem ściśnięte a niewidoczne Stare Miasto, widzialna część Zamłynia, centrum przy Wernera, bliżej krótsza część Warszawskiej, dalej dłuższa część Kieleckiej. Widać i wieże kolegi, znaczy maszty na Wacynie, i jakiś chyba blok na Borkach, Piotrówkę. Miedzy dwoma blokami wieżowcami ściśnięty ten fragment miasta – a takie rozpostarcie! Najbliżej w tej wyrwie widać Żaka, akademik jeden mniejszy, jakieś uniwersyteckie zabudowania, te nowsze, kościół- cerkiew jedyną w Radomiu. Zamłynie, Wacyn, Stare Miasto – zacnie. A z drugiej strony bryły przy Górniczej, kiedy bezszelestnie dotrę na balkon, Kozienice nawet widać, a dokładnie Świerże, bo kominy i dymy.
I kawał nieba widać i z tej i z tej. Więcej przestworu niż materii naziemnej.
Kiedyś przyszło mi do głowy, że przeprowadziłem się z okolicy torów wiodących z grodu na południe kraju, w miejsce, gdzie położono szyny wiozące ludzi na północ. Przemieściłem się jakoś tak geometrycznie, że po osi. Czyli w opozycji. Mieszkam teraz na pozycji opozycjonisty. Jestem opozycjonistą. Odszedłem wyszedłem z ziemi ojczystej miejsca narodzenia i ukształtowania, miejsca, które z pozoru dawało poczucie bezpieczeństwa, bo matecznik, z miejsca gdzie ludzie starzeli się i umierali albo męczyli i uciekali i jestem teraz po osi, naprzeciwko, po przekątnej, opozycyjnie – w domu, gdzie rośnie. Dzięki temu rozrostowi przybywa i życiodajnego fermentu. To dobre jest. Ale jednak w opozycji.
Tutaj, czy ciemno z rana, czy jasno bliżej południa – widok ten sam. Te same rejony zieją z przerwy miedzy blokami, które jak parawan, zaraz za oknem, zasłaniają wiele, ale ile odsłaniają! Jak się wychylić, zza jednego z tych wieżowców wystają trzy bloki, w których wychowała się cała gromada chłopaków z Akademingo. To te za Quickiem i szeregiem kwiaciarni. Jak się nie wychylać i tak strzela ten niedokończony od dawna kościół przy Szarych Szeregów (w czasie suszy…), ten ni w pięć, ni w dziesięć. Oraz nowy sąd, ten rejonowy, jak o i okręgowy, jeden ważniejszy od drugiego, a mi tam przyjdzie bywać, oj przyjdzie. I budynek biurowy od Wernera, z którego ponętna pani Potacka z agencji pośrednictwa pracy wysyłała mnie w moją pierwszą emigrację angielską. I stare trzy kamienice, niskie czynszówki przy Malczewskiego, nieopodal zabudować byłej WSI, ale jeszcze w centrum, w jednym z tych budynków było mieszkanie, gdzie wychowali się Klemensy.
Widzę to wszystko, w nocy rozświetlone tysiącem płonących migających żarzących, w ciągu dnia jak na otwartej dłoni. Układanka. Klocki. Konglomerat wspomnień. Mama przeszłości, kiedy poznawałem miasto uczestnicząc w misterium szwendania się pijanego.
W tych dwóch blokach wieżowcach, co blisko i co dają w swej przerwie widoki, mieszka (ła) moja siostra cioteczna, obecny mój kolega z pracy, kiedyś wynajmował nieodżałowany kolega z podstawówki oraz plastyka. Te bloki wiele zasłaniają, dużo ukrywają, kawał z pomiędzy nich widać.
Krajobraz znaczony znajomościami. Nie tak zwanym pięknem przyrody, nie architektura urbanistyka, bo nawet jak drzewko, to z jednym czy drugim druhem popijałem pod, nawet jak mieszkanko, to z dwoma czy trzema kolegami waliliśmy w nim nałogowo. Jeśli ulica ciekawym okazuje się ciągiem – to ja tam pewnie w jakimś ciągu z kimś kroczyłem ku nieznanemu rodzimemu widzialnemu.
Widok z okna na Górniczej z kuchni to obraz mojej przeszłości na szlaku. Ale, ale czy nie jest zarazem symbolicznie, że z okien na Świętokrzyskiej nie widziałem tak nawet kawałka miasta, jak i żadnego fragmentu swojej biografii? Tam zamknięty zaślepiony bez perspektyw. A długo! A tu? I widzę dukty trasy szlaki swych niedawnych przecież pijaniutkich peregrynacji, jak i swą przeszłość grzeszną, którą naznaczony, potrafię wszelkie świętości teraz szargać ze świadomością bluźniercy, ale w miarę już…no, mającego więcej za sobą, niż przed.
Z gówna Młodzianowskiego trzeciego piętra w siódme na Akademickim wstąpiłem wyrzucony spiętrzeniem fermentu krwi, kału i smoły. Teraz dopiero widzę…!
Więc, co o tym myślisz?