Puszczony z torbami
Chciałoby się napisać, zawsze noszę przy sobie… Ale. Po pierwsze nie zawsze – strach i nietakt tak generalizować. Po drugie sama lista rzeczy, które mam w torbie i kieszeniach nie jest skończona ani raz na zawsze zamknięta. „Omni mea mecum porto”. Wszystko co mam, noszę przy sobie. Dziadek mi ową łacińską sentencje wyłożył, ja ją zapamiętałem, później wziąłem do siebie – okazuje się, za bardzo. W ogóle w dzieciństwie jeszcze nauczyłem się kilku powiedzonek, przysłów, mądrości i prawd w zamierającym już języku naszych przodków. Cechuje je jakaś smaczna egzotyka. Poza tym, świadomość, że posługują się łaciną już tylko nieliczne grupy zawodowe, tak zwana elita, dodaje tej wiedzy pierwiastek istnienia pewnych aspiracji. Chętnie poznałbym łacinę na tyle dobrze, żeby pełnymi dwoma trzema zdaniami się wypowiedzieć, napisać coś od siebie w czterech słowach.
Nie dana mi była jednak nauka tego języka, nie zostałem posłany do szkół prawniczych, nigdy nie marzyłem o zawodzie lekarza, na księdza się podobno zawsze nadawałem, jednak i do seminarium nie dotarłem, mimo tego, że jeszcze jakieś dziesięć lat temu namawiała mnie do tego babcia Sera, kiedy naprawiałem jej dach na Starokrakowskiej. Siedziałem obok komina i łatałem dziurę, ale często schodziłem na dół a nawet niżej – w podziemiach była mała piwniczka w a niej całkiem całkiem niezły wybór win domowej roboty, panowały dni gorące, upały, a ja z ręką na sercu tłumaczyłem babci, że nic mi tak nie gasi pragnienia jak czerwone słodkie.
Nie potrafię się oprzeć, by w rozmowie z lekarzem czy prawnikiem nie palnąć czegoś mniej lub bardziej a propo`s po łacinie. Rozbawia to interlokutora. U rozmówcy często – co jest moim zamiarem głównym – zyskuję tym odrobinę sympatii. Ma to pomóc mi w załatwieniu tego, z czym przyszedłem. Znam sentencję mówiące o tym, że pieniądz nie śmierdzi, że prawo twarde ale prawo, że słowa ulatują a pismo pozostaje i w końcu to, że wszystko co mam, nosze przy sobie.
Z torbą przewieszoną po skosie przez ramię poruszam się po mieście od lat. Zdaje sobie sprawę z całej masy kontrowersji z tym związanych. Począwszy ot tych, że to nie męskie, skończywszy na pewnej niewygodzie a też ekstrawagancji, o wiecznej studenckości nie wspominając. No i ładuję do torby wszystko, co może mi się przydać. Jest tam zawsze notes – kalendarz, w którym zapisuje sobie wszystkie moje pożądane zadania działania – to mi porządkuje rzeczywistość. Jest w torbie od jakiegoś czasu jakiś kawałek papieru toaletowego czy chusteczki zabierane z Macdonaldsa, to na wypadek nagłego ataku zwykłego kataru czy wrednej napaści całkiem niezwykłej sraczki, która w moim wieku i z moimi bebechami może przypuścić atak całkiem znienacka. Staram się mieć zawsze jakąś gazetę, a w sytuacji, kiedy gdzieś muszę siedzieć i czekać dłużej, czy to poczekalnia czy kibel miejski – mam książkę.
Z wielkim zapałem i entuzjazmem wchodzę w różne przygody pracowniczo zawodowe, w robocie z miejscem i wyposażeniem spożywania posiłków bywa różnie, noszę więc przy sobie nóż, widelec i łyżkę. Nóż na wszelki wypadek z ostrzem, w końcu nie tylko do krojenia bułek nóż może posłużyć. Faszysta, agresywny amatora napojów alkoholowych czy dzikie zwierzę może się zawsze na ulicy trafić, wtedy nie zastanawiam się długo, nóż jest poręczny.
Widelec? Nie tylko żeby oszamać w terenie jajacnicę, tatara czy pulpety ze słoika. Ostatnio głośno było o pośle, któremu pewna prostytutka włożyła główkę sztućca w odbyt. Gdyby i mnie spotkała taka tragedia, nie zawahałbym użyć swojego i odwdzięczyć się kobicie wykonującej najstarszy zawód świata tym samym.
Żeby urozmaicić gry erotyczne w domu, zacząłem już dawno kupować różne fikuśne prezerwatywy. Mają podobno ciekawe smaki a też dające więcej rozkoszy wypustki. Niestety nie sprawdziły się do końca w sypialnianym łóżku, nosze więc je w torbie. Kto nie marzy o spontanicznej propozycji seksualnej w nieoczekiwanym momencie? Są też ludzie, którzy pytają na ulicy o ogień, w autobusie o bilet, o pożyczenie parę złotych w końcu, może ktoś kiedyś zapyta, czy nie mam gumki, bo ma niemoralną propozycje, a nie posiada zabezpieczenia?
Nosze kilka torebek herbaty, jednorazowe opakowania kawki trzy w jednym, czasem cukier. Staram się mieć w torbie latarkę, sznurek, obcinaczkę do paznokci i nożyczki.
Zimą raczej nie, ale podczas pozostałych pór roku pakuję do torby zgrabnie złożona kurtkę nieprzemakalną- jak zaczyna padać, jako wrogowi parasolek, wielką radość sprawia mi wodoodporność.
Nosiłem zeszyty, w których miałem zapisywać ciekawe spostrzeżenia czy relacje spotkanych. To się sprawdzało w Sabacie, gdzie bajarzy bywało wielu i jeśli jeszcze potrafiłem pisać w miarę czytelnie, jakieś śmieszne historie miałem chronione przed wiecznym zapomnieniem. Teraz zeszytów nie noszę, ćwiczę pamięć, niewielkie zaniki kory mózgowej, które wykrywała mi ostatnio tomografia, każą mi ze zdwojoną mocą wykorzystywać to co zostało: jak tam nie będzie fermentu, niebawem pozostaną mi jedynie uczucia, a te z racji swojej innej choroby mam podobno mocno poblokowane, wiec już tylko status rośliny mnie czeka.
Są w torbie bibułki, filtry i sam tytoń, a także kilka szlug luzem, gdyby mi się nie chciało kręcić. Oczywiście, bywały okresy, kiedy w torbie spoczywała jakaś mała zgrabna butelka z zawartością życiodajnej substancji – nie ma jak pociągnąć łyka wódy z gwinta kiedy wydaje się, że zacznie puszczać.
W małej przegródce są zegarki, w jednym zepsuty teleskop, w drugim bateria siadła. Kolega zegarmistrz zamknął interes w Seniorze. Do Galerii Słonecznej mi się nie chce. Więc niechodzące zegarki nosze jak sam chodzę.
Jako amator hipochondryk wmawiam sobie cukrzycę – nosze więc batony czekoladowe najlepiej z orzechami. Jest cola lub napój wysoko energetyczny. Zapałki. Kilka zapalniczek w tym większość nie działających, lub ledwo działających – te po odpaleniu szlugi gościowi, który mnie zaczepia, podarowuję i napawam się swoją dobroczynnością. Niektórych chorób sobie nie wmawiam, więc mam zawsze ze sobą leki. Mam substancje pobudzające, a w razie czego, kiedy się tak pobudzę, że nadpobudzony, mam też coś na uspokojenie, które może zadziałać nasennie, gdyby trzeba było uciec od rzeczywistości w senne mary. Jest koperta, znaczek pocztowy, bezlik długopisów, marker, kurwa linijka nawet jest, dziecko złamało i zażądało nowej, mi i złamana pasuje, przecież może się przydać!
Okulary przeciwsłoneczne, bo szyk i światłowstręt.
Jest zawsze też w kieszeni portfel, tam różne awiza, legitymacje członkowskie śmiesznych skarlałych instytucji, upoważniające do wejść i zniżek, nieważne karty kredytowe różnych banków różnych krajów, czasem jakieś zdjęcie, kartę popularnej wśród dzieci zabawy futbolowej – mam z Van Bastenem, tak wyszło. Telefon a najlepiej dwa – jeden można zgubić ot tak. Klucze, od Górniczej, od firmy a też na Świętokrzyską, kto wie co dzień przyniesie.
Staram się mieć zawsze też trochę gotówki. Powodów jest wiele. Najważniejszy? Czasem na szlaku spotkam Fryca. Jakim nietaktem i wyrazem znieczulicy byłoby nieobdarowanie go piątką, kiedy on raczej potrzebuje?!
Nie nosze w torbie okularów korekcyjnych ani grzebienia. Powodem nie jest brak włosów oraz oczu.
Więc, co o tym myślisz?