Dostawczak czy tir…

Ząb boli, dupa boli, nic nie pamiętam…

Dość dolegliwe boli mnie ręką lewa w barku i nie wiem nawet ile to trwa, ale ze dwa miechy już będzie. Do tej pory, owszem, było to uciążliwe, nie mogę na czyjąś prośbę zamknąć okna czy podać czegoś ze stołu, jeśli z tej właśnie strony, co niedziałająca kończyna górna. Było uciążliwe, jednak do zniesienia. Jako że napierdalał mnie przez ten czas nieustannie łeb, bolało ucho i szczęka po tej samej stronie, do tego biodro i noga wysyłały sygnały, że coś nie tak, ból ręki jako składowa ogólniejszego cierpienia był do zniesienia. Nie muszę dodawać że byłem przez ten czas raczej ciągle znieczulony. A też na tyle brawurowy, pomysłowy i pełen dezynwoltury, że jak miałem coś robić lewa ręką, robiłem to prawą. Oczywiście wymagało to ode mnie często ogólnego przemieszczenia całego ciała w przestrzeni, ale czego się nie robi, jak trzeba.

Długo zastanawiałem się co z tym barkiem zrobić. Raz nawet kolega masażysta podczas jednej z wizyt na Mickiewicza wziął i ponaciskał pewne miejsca na ręce, szyi i plecach. I na chwilę przeszło. Była poprawa. Zaraz jednak na powrót zaczęło doskwierać. I tak do dzisiaj. Do teraz. Mam skierowanie do ortopedy. Nie wiem jednak czy to właściwy specjalista. Nie jestem pewien a nawet z powodu swojej ignorancji nie mogę wiedzieć, czy to kość, mięsień, ścięgno, nerw, brak czegoś tam, uraz, nie wiem… Pewnie w Houston też by mnie uleczyli.

Pamiętam jak te dziesiątki już dni temu poczułem, że boli, byłem u koleżanki, ale dużo wychodziłem, sam, z nią, z innymi. Zacząłem podpytywać czy czasem podczas któregoś z wyjść nie pierdolnął mnie z lewej na ulicy jakiś większy samochód? Rozległy ból wykluczał nawet najszybsze auto osobowe. Ale nie. Nikt nie widział zdarzenia zderzenia.

Kiedy byłem na Borkach i dzwoniła matka, przez telefon padła diagnoza, że to jakiś półpasiec. Brzmi okropnie, jednak dolegliwości pasowały. Matka jak matka: nakazała szybko do lekarza, bo to niebezpieczne, zakaźne, dolegliwe, w ogóle panika. Syn jak to syn, na Kosowską i do stołu, ucztować. Wyszło chyba na moje bo nic nie zmieniając w swoim codziennym kondukcie przeczekałem wszystkie bóle, jeśli byłem chory, przeczekałem wszystkie choroby. Ręka jak bolała, tak boli.

Wszystkich pewnie coś boli. Podobno im człowiek starszy, tym więcej boli. I bardziej. Trochę szkoda, bo to dolegliwe. I jakoś niesprawiedliwe. Ja wiem, że nikt nie obiecywał, że będzie sprawiedliwie, albo że będę coraz młodszy, nie starszy, albo że starszy, ale zdrowszy i lepszej formie. A może tak nad tym popracować? A nie jak ta stara głupia szkapa iść wydeptaną stereotypami i żelazna logika ścieżką…

Mam jakieś przeczucie graniczące z pewnością, że dużo lepiej to już nie będzie. Ale przecież widzę i wiem z doświadczenia, że to nie postępuje liniowo, ten upadek. Interwałami jest lepiej! Jest bosko! Jest pięknie! Czasem jest dobrze, chwilami jest nawet niebo! Teraz, kiedy okres refleksji i wizyt u lekarzy, może zamiast martwić się ręką czy głową, powinienem się cieszyć, że nie boli dupa ani ząb?!

0Shares